wtorek, 14 sierpnia 2012

WROCŁAW LOWE

Dworzec PKP
We Wrocławiu bywałam zwykle przejazdem na godzinkę, dwie: a to w podstawówce, kiedy punktem obowiązkowym podczas powrotu z  Krakowa  była Panorama Racławicka, a to w liceum, kiedy wracając z gór bez skutku próbowałam znaleźć jakieś wegańskie jedzenie, czy z okazji konferencji, kiedy ledwo starczyło czasu by podreptać chwilę po rynku w drodze na Instytut Filozofii, z którego wrócić komunikacją miejską w weekend to niełatwa sprawa (zwłaszcza jeśli chce się akurat zdążyć na dworzec). No i wreszcie zdarzyło się tak, że dostałam w prezencie dość czasu by temu miastu przyjrzeć się bliżej (plus bonus: przewspaniałych przewodników), stąd chęć podzielenia się kilkoma obserwacjami.

Jedziemy
Niektórych może to doprowadzać do szału (zwłaszcza nowicjuszy bez mapy i GPS'a), ale we Wrocławiu jest mnóstwo ulic jednokierunkowych, które pozwalają na bardzo dobrą organizację ruchu w mieście. Odnosi się wrażenie (być może błędne), że korki zdarzają się tu rzadko, wszędzie łatwo dojechać, a na zatłoczonych ulicach centrum zawsze znajdzie się jakieś miejsce do zaparkowania. Jeśli ktoś nie zdecydował się przyjechać autkiem, zostanie powitany przez świeżutko odremontowany dworzec, w którym zadbano o takie chociażby detale, jak oznaczenia dla niewidomych wytłoczone w języku Braille'a (znajdują się one np. na poręczach przy schodach prowadzących na peron), czy utrzymanie starych, neonowych napisów w miejscu nad kasami, (do których Wrocławianie byli najwyraźniej przywiązani). Komunikacja miejska również wydaje się działać bez zarzutów, choć wciąż tkwi mi w pamięci problem z dojazdem (rzadko kursujące autobusy) na położony daleko od centrum Instytut Filozofii. (Swoją drogą to skandal :), że ta kluczowa dla wszystkich nauk dziedzina wylądowała poza pięknymi budynkami uniwersyteckimi, które możemy oglądać w centrum).

Gapimy
Hala Stulecia
We Wrocławiu zdecydowanie jest się na co pogapić. Jak wiadomo każdemu z nas zdarza się popełniać błędy, więc dla wszystkich tych, którzy postanowili na chwilę zapomnieć o antykoncepcji, dobrym rozwiązaniem jest zapakowanie bachora w któryś z zabytkowych tramwajów o malowniczych nazwach (np. Baba Jaga, Juliusz), dzięki którym nie tylko zyskamy trochę spokoju, ale sami będziemy mogli poobserwować mosty, kamienice i zabytki, oraz skutecznie przetransportować się w konkretne miejsce. Możemy tu również znaleźć  ciekawostki językowe (i nie chodzi o starą gumę do żucia przyklejoną pod siedzeniem). 
Widok z Odry na Ostrów Tumski
Jeśli akurat dopisała nam pogoda warto wybrać się w okolicę Hali Stulecia, gdzie czeka ładnie przystrzyżona trawka niezbędna dla błogiego lenistwa, tudzież fontanny, przy których można sobie strzelić wieczorem wesołą fotkę tańcząc do dubstepowo-dyskotekowej selekcji :), bądź poczekać na odrobinę klasyki, po to by pogapić się w neony niczym za starych czasów w ognisko. Najciekawszą opcją dla mnie było wypożyczenie kajaku i możliwość spojrzenia na centrum Wrocławia z perspektywy wody. Oprócz możliwości napotkania kaczuszek i machania do turystów pływających po Odrze na leniwych barkach, można też zrobić sobie darmową pocztówkę z widokiem na Ostrów Tumski, no i wyskoczyć na siku przy obozowisku rodzimych skłotersów, które mieści się w malowniczej okolicy, tzn. tuż nad wodą. No a jak już wyjdziemy z kajaków jest też gdzie podreptać. Niektórzy lubią spędzać czas na rynku, bo tam szemrze szklana fontanna (czyli darmowa woda;)), jest mnóstwo knajpek, no i dużo atrakcji dla dzieciarów. Turyści zazwyczaj biegają też po Wrocku w celu szukania niezwykle tu popularnych krasnali (mi one wciąż kojarzą się z ogrodowym kiczem, no ale wprowadzenie takiego powtarzającego się elementu w wielu częściach miasta, właściwie jest całkiem urocze, choć biegać by mi się za nimi nie chciało). O wiele bardziej wymowna wydała mi się wizyta na Jatkach, gdzie postawiono pomnik nawiązujący do dawnej działalności handlowej Wrocławia, a mający niezwykły wydźwięk.
Ku czci Zwierząt Rzeźnych












Kto wie, być może kiedyś takich pomników będzie w Polsce więcej, w końcu coś tak prymitywnego i etycznie złego, jak jedzenie mięsa w warunkach klimatycznych gdzie nie jest to konieczne, musi prędzej czy później zniknąć z naszego życia.

Knajpujemy
Polska jest takim krajem, gdzie weganizm przyjmuje się dość wolno, w związku z czym jak tylko trafiam do większego miasta szukam przyjaznych miejsc, gdzie można zjeść etyczne pyszności bez konieczności tłumaczenia co oznacza słowo weganizm i odsyłania dań do kuchni. Za tę wegańską normalność (oprócz niepowtarzalnego klimatu) można się we Wrocławiu zakochać. Już w osiedlowym sklepie można dostać wegańskie pasty, pasztety i słodycze, ale to oczywiście tylko początek. Nie wymienię wszystkich miejsc, bo niestety na wszystkie zabrakło czasu. Udało mi się jednak zjeść syty posiłek, w dość popularnym i prowadzonym przez hardcorowców "Złym Mięsie". Zestaw: falafle + frytki + surówka +humus kosztował tam ok. 12 zł i był naprawdę dobry. Z ochotą zajadałam też pyszny tofurnik z polewą czekoladową i wisienkami. Z racji tego, że jestem ogromnym łasuchem na wszystko co słodkie, w Machina Organika wciągnęłam przepyszne razowe naleśniki z poziomkami, brzoskwiniami, śmietaną z orzechów nerkowca, podane na brzoskwiniowym musie i ładnie przyozdobione czekoladą. Niemniej najpyszniejszą słodkością, za którą zdecydowanie trzeba przyznać 10/10 było najlepsze ciasto czekoladowe jakie do tej pory jadłam. Polecam więc wyprawę do Nalandy.

Moje serce zdobyła jednak ostatecznie Czajownia. Tak, tak, nie jakiś tam wegański bar, ale herbaciarnia. Oczywiście można tam zjeść przepyszny humus (robiony w wersji, którą pamiętam z libańskiej restauracji, kiedy jeszcze istniała w Szczecinie), albo baklawę. Wybór herbat zachwyca (począwszy od ich malowniczego opisu w karcie, poprzez smak, aż do możliwości kilkakrotnego ich zalewania by otrzymać różną jakość naparu). Niezwykle przyjemna (dla oka i ucha) obsługa, ale przede wszystkim cudowny ogród w podwórku, który w półmroku świec robi niesamowite wrażenie, gwarantują idealne miejsce na długie rozmowy. Gdy się tam zasiądzie nie chce się wychodzić, a zwłaszcza kiedy jest się w towarzystwie najlepszych przewodników/rozmówców,  jakich można sobie wymarzyć.

No a jak człowiek się znudzi miejskim klimatem, to z Wrocławia wszędzie blisko i można np. wygodnicko pospacerować sobie po pagórkach w Rudawach Janowickich, które są niesamowicie urokliwe (a to tylko godzinka drogi).

















2 komentarze:

  1. Czajownia, to taki Syjon czy Jasna Góra knajpingowca-długodystansowca, którym jestem. W tej galerii moje foty z niej (od 14 zdjęcia):
    Czajownia

    Mieliśmy to szczęście że po centrum jeździliśmy poza godzinami szczytu z doświadczonym kierowcą który świetnie zna miasto, bo mieszka w nim od 12 lat. Niemniej, we Wrocławiu wszyscy turyści i imigranci się gubią i nie potrafią się połapać przez długi czas. No ale nic tu się nie da zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne foty i moja Chojna na nich się znalazła (na początku podróży). [Następnym razem jak będziesz w Chojnie to dzwoń koniecznie!]
      No tak, nasz przewodnik to jednak mocno wpłynął na ten pozytywny odbiór Wrocławia, pamiętam jak sama musiałam dojechać z centrum na nocleg za miastem i nie mogłam znaleźć odpowiedniej linii tramwajowej, wyjścia z centrum itd. No ale myślałam, że to moja gapowatość (patrz: incydent przy Hali Stulecia ;)).
      Super, że masz zdjęcia z Czajowni, bo ja głupia nie zrobiłam żadnych (a też aparat zbyt kiepski do półmroku). Mam nadzieję jeszcze ją kiedyś odwiedzić.

      Usuń