Dworzec PKP |
We Wrocławiu bywałam zwykle przejazdem na godzinkę, dwie: a to w podstawówce, kiedy punktem obowiązkowym podczas powrotu z Krakowa była Panorama Racławicka, a to w liceum, kiedy wracając z gór bez skutku próbowałam znaleźć jakieś wegańskie jedzenie, czy z okazji konferencji, kiedy ledwo starczyło czasu by podreptać chwilę po rynku w drodze na Instytut Filozofii, z którego wrócić komunikacją miejską w weekend to niełatwa sprawa (zwłaszcza jeśli chce się akurat zdążyć na dworzec). No i wreszcie zdarzyło się tak, że dostałam w prezencie dość czasu by temu miastu przyjrzeć się bliżej (plus bonus: przewspaniałych przewodników), stąd chęć podzielenia się kilkoma obserwacjami.
Jedziemy
Niektórych może to doprowadzać do szału (zwłaszcza nowicjuszy bez mapy i GPS'a), ale we Wrocławiu jest mnóstwo ulic jednokierunkowych, które pozwalają na bardzo dobrą organizację ruchu w mieście. Odnosi się wrażenie (być może błędne), że korki zdarzają się tu rzadko, wszędzie łatwo dojechać, a na zatłoczonych ulicach centrum zawsze znajdzie się jakieś miejsce do zaparkowania. Jeśli ktoś nie zdecydował się przyjechać autkiem, zostanie powitany przez świeżutko odremontowany dworzec, w którym zadbano o takie chociażby detale, jak oznaczenia dla niewidomych wytłoczone w języku Braille'a (znajdują się one np. na poręczach przy schodach prowadzących na peron), czy utrzymanie starych, neonowych napisów w miejscu nad kasami, (do których Wrocławianie byli najwyraźniej przywiązani). Komunikacja miejska również wydaje się działać bez zarzutów, choć wciąż tkwi mi w pamięci problem z dojazdem (rzadko kursujące autobusy) na położony daleko od centrum Instytut Filozofii. (Swoją drogą to skandal :), że ta kluczowa dla wszystkich nauk dziedzina wylądowała poza pięknymi budynkami uniwersyteckimi, które możemy oglądać w centrum).
Gapimy
Hala Stulecia |
We Wrocławiu zdecydowanie jest się na co pogapić. Jak wiadomo każdemu z nas zdarza się popełniać błędy, więc dla wszystkich tych, którzy postanowili na chwilę zapomnieć o antykoncepcji, dobrym rozwiązaniem jest zapakowanie bachora w któryś z zabytkowych tramwajów o malowniczych nazwach (np. Baba Jaga, Juliusz), dzięki którym nie tylko zyskamy trochę spokoju, ale sami będziemy mogli poobserwować mosty, kamienice i zabytki, oraz skutecznie przetransportować się w konkretne miejsce. Możemy tu również znaleźć ciekawostki językowe (i nie chodzi o starą gumę do żucia przyklejoną pod siedzeniem).
Widok z Odry na Ostrów Tumski |
Ku czci Zwierząt Rzeźnych |
Kto wie, być może kiedyś takich pomników będzie w Polsce więcej, w końcu coś tak prymitywnego i etycznie złego, jak jedzenie mięsa w warunkach klimatycznych gdzie nie jest to konieczne, musi prędzej czy później zniknąć z naszego życia.
Polska jest takim krajem, gdzie weganizm przyjmuje się dość wolno, w związku z czym jak tylko trafiam do większego miasta szukam przyjaznych miejsc, gdzie można zjeść etyczne pyszności bez konieczności tłumaczenia co oznacza słowo weganizm i odsyłania dań do kuchni. Za tę wegańską normalność (oprócz niepowtarzalnego klimatu) można się we Wrocławiu zakochać. Już w osiedlowym sklepie można dostać wegańskie pasty, pasztety i słodycze, ale to oczywiście tylko początek. Nie wymienię wszystkich miejsc, bo niestety na wszystkie zabrakło czasu. Udało mi się jednak zjeść syty posiłek, w dość popularnym i prowadzonym przez hardcorowców "Złym Mięsie". Zestaw: falafle + frytki + surówka +humus kosztował tam ok. 12 zł i był naprawdę dobry. Z ochotą zajadałam też pyszny tofurnik z polewą czekoladową i wisienkami. Z racji tego, że jestem ogromnym łasuchem na wszystko co słodkie, w Machina Organika wciągnęłam przepyszne razowe naleśniki z poziomkami, brzoskwiniami, śmietaną z orzechów nerkowca, podane na brzoskwiniowym musie i ładnie przyozdobione czekoladą. Niemniej najpyszniejszą słodkością, za którą zdecydowanie trzeba przyznać 10/10 było najlepsze ciasto czekoladowe jakie do tej pory jadłam. Polecam więc wyprawę do Nalandy.
No a jak człowiek się znudzi miejskim klimatem, to z Wrocławia wszędzie blisko i można np. wygodnicko pospacerować sobie po pagórkach w Rudawach Janowickich, które są niesamowicie urokliwe (a to tylko godzinka drogi).
Czajownia, to taki Syjon czy Jasna Góra knajpingowca-długodystansowca, którym jestem. W tej galerii moje foty z niej (od 14 zdjęcia):
OdpowiedzUsuńCzajownia
Mieliśmy to szczęście że po centrum jeździliśmy poza godzinami szczytu z doświadczonym kierowcą który świetnie zna miasto, bo mieszka w nim od 12 lat. Niemniej, we Wrocławiu wszyscy turyści i imigranci się gubią i nie potrafią się połapać przez długi czas. No ale nic tu się nie da zrobić.
Świetne foty i moja Chojna na nich się znalazła (na początku podróży). [Następnym razem jak będziesz w Chojnie to dzwoń koniecznie!]
UsuńNo tak, nasz przewodnik to jednak mocno wpłynął na ten pozytywny odbiór Wrocławia, pamiętam jak sama musiałam dojechać z centrum na nocleg za miastem i nie mogłam znaleźć odpowiedniej linii tramwajowej, wyjścia z centrum itd. No ale myślałam, że to moja gapowatość (patrz: incydent przy Hali Stulecia ;)).
Super, że masz zdjęcia z Czajowni, bo ja głupia nie zrobiłam żadnych (a też aparat zbyt kiepski do półmroku). Mam nadzieję jeszcze ją kiedyś odwiedzić.