Słyszałam nie raz od znajomych, że biegali, biegają, umówili się na bieganie. Na babskich portalach ciągle rozpisują się o tym, jak tylko dzięki bieganiu można naprawdę zrzucić wagę. Do tego przyjaciel coś tam wspominał o półmaratonach, jakie to niby cudowne uczucie, ale wiadomo, o takim gadaniu to tylko człowiek myśli "co za świr" (bo kto normalny z własnej woli biegnie 20 km). No ale przyszedł dzień, że ja i moje ciało przestaliśmy się zupełnie rozumieć. Mózg hasał z książki na książkę, z ekranu na papier a reszta w jakimś półmroku sennym zapadała się w sobie. W końcu dopadła mnie stara prawda, która każdą babę w końcu dopada, czyli duże lustro w przytulnym, acz obcym mieszkaniu, a że w tym jakoś czasie pojawił się też na VeganWorkout artykuł o bieganiu, no to cóż mówię... spróbować nie zaszkodzi.
Bieganie dzień 1.
Po pierwszym bieganiu na FB wariata-półmaratończyka, który ów link do artykułu zamieścił napisałam:
"W sumie w niczym mi ten tekst nie pomógł. Poszłam pobiegać i co... po 50m zadyszka..no ale maszeruję, żeby znów zacząć, zaczynam biegnę.. znów zadyszka dodatkowo coś zaczyna lekko kłóć w biodrze.. no to idę..znów biegnę i dupa znów zadyszka. Minęło całe dłużące się w nieskończoność 10 min. a ja mam ochotę skoczyć z mostu... więc myślę sobie, dobra olać ten interes, nie każdy musi do cholery biegać. Wracam, głowa mnie boli, uszy mnie bolą... nawet nie mam siły nienawidzić tego całego biegania.
I co niby ma mnie zmotywować, by znów tego próbować? Ani to przyjemne, ani radosne.. Na siłowni przynajmniej jest przystojny trener przed którym jakoś tak głupio się obijać, a tu co: dróżka, alejka, drzewka.... że niby dla siebie? (...) Naprawdę nie wiem skąd wziąć motywację by to okropne doświadczenie chcieć powtórzyć... to całe darmowe bieganie, to jakaś bzdura... ja myślę, że to wymyślili jacyś sadomasochiści."
No, ale następnego dnia budzę się i o rety, ja mam ciało, czuję lekkie mrowienie w nogach, rękach... przyjemne. Nie zakwasy żadne, ale takie poczucie ciała, które wykonało jakąś pracę. Myślę sobie... no dobra, coś może ten cały cyrk jest wart, ale jak tu się nie załamać na starcie, skoro przebiegnięcie w szkole 300 m to było wyzwanie nie do pokonania. No mówią niby, że muzyka, ale to pewnie bajki jakieś, siadłam jednak i ułożyłam playlistę.
"W sumie w niczym mi ten tekst nie pomógł. Poszłam pobiegać i co... po 50m zadyszka..no ale maszeruję, żeby znów zacząć, zaczynam biegnę.. znów zadyszka dodatkowo coś zaczyna lekko kłóć w biodrze.. no to idę..znów biegnę i dupa znów zadyszka. Minęło całe dłużące się w nieskończoność 10 min. a ja mam ochotę skoczyć z mostu... więc myślę sobie, dobra olać ten interes, nie każdy musi do cholery biegać. Wracam, głowa mnie boli, uszy mnie bolą... nawet nie mam siły nienawidzić tego całego biegania.
I co niby ma mnie zmotywować, by znów tego próbować? Ani to przyjemne, ani radosne.. Na siłowni przynajmniej jest przystojny trener przed którym jakoś tak głupio się obijać, a tu co: dróżka, alejka, drzewka.... że niby dla siebie? (...) Naprawdę nie wiem skąd wziąć motywację by to okropne doświadczenie chcieć powtórzyć... to całe darmowe bieganie, to jakaś bzdura... ja myślę, że to wymyślili jacyś sadomasochiści."
No, ale następnego dnia budzę się i o rety, ja mam ciało, czuję lekkie mrowienie w nogach, rękach... przyjemne. Nie zakwasy żadne, ale takie poczucie ciała, które wykonało jakąś pracę. Myślę sobie... no dobra, coś może ten cały cyrk jest wart, ale jak tu się nie załamać na starcie, skoro przebiegnięcie w szkole 300 m to było wyzwanie nie do pokonania. No mówią niby, że muzyka, ale to pewnie bajki jakieś, siadłam jednak i ułożyłam playlistę.
--- dzień przerwy---
Zaczynamy od nieśmiertelnej piosenki zagrzewającej do walki, zgodnie z poradą "Nagraj kilka piosenek, których się wstydzisz...":
Bieganie dzień 2.
No dobra, jest trochę wody, komórka z braku zegarka, chusteczki (bo alergia) i mp3. Zaczynamy od nieśmiertelnej piosenki zagrzewającej do walki, zgodnie z poradą "Nagraj kilka piosenek, których się wstydzisz...":
Eminema starczyło na jakieś 150m, ale nie pozostało nic innego, po tych wielkich przygotowaniach, jak maszerować i podejmować kolejne próby. W myśl idei: wytrzymam 30 min. na dworze próbując biegać. Pomogła troszkę wizualizacja figury Yolandi i chillout Paula Kalkbrennera. No ale oczywiście nie na tyle by móc biec bez przerw chociażby 5 min., 500m... to dalej w marzeniach ściętej głowy. Jako, że poszło lepiej niż razem poprzednim powstała iskierka nadziei: może te gadania wariatów od biegania mówiąc coś o rzeczywistości. Być może jest taki świat możliwy, w którym ja będę biegać.
--- dzień przerwy: pływanie---
Bieganie dzień 3.
No i przyszedł kryzys, niby miało już być tylko lepiej, ale jak człowiek w dniu przerwy wypływa się jak głupi w zimnej jeziorowej wodzie, no to wraca biedny do dnia pierwszo-drugiego i człapie w kółko. Już nawet motywujące piosenki nie udźwigną zmęczonego ciała. Przynajmniej jakaś wymówka jest, czemu tak słabo idzie, więc znów iskierka nadziei.--- dzień przerwy---
Fragment mojej alejki do biegania :) |
Bieganie dzień 4, 5...
Próby biegania przypadły mi do gustu dopiero jak udało mi się przebiec całą alejkę (raptem 300-400m). Przekonałam się, że tym razem nie chodzi już o zadyszkę, ale o ciało, które jest jakieś takie ciężkie, jakby oderwane. Głowa biegnie, w niej mózg podrygujący do kolejnej piosenki, do której wstyd się przyznać (nawet nie wiedziałam, że ma taki podrygująco-tyłkowy teledysk), ale nogi nie nadążają, stawy rzężą.. a serce się rwie.. już by biegło po polach, łąkach, lasach.Nadal próbuję. Ot biegnę 350 metrów robię 40 sekund przerwy i znów 350 m i 40 s i znów 350.. aż w końcu udało mi się i pobiec 700. Myślałam, że to już koniec, ale radość nie pozwoliła odpoczywać i jeszcze z 2 razy po 350m. I tak jakoś te moje próby wyglądają.
Wielu pomyśli - o czym ona w ogóle gada i to jeszcze na blogu, toż co to za problem przebiec 700m. Eh mądrale, może i nie problem, ale nie dla takiego książko-laptopo-serialo-uzależnieńca jak ja. Toż na w-fie piątki miałam z gimnastyki, a przebiec nie mogłam całe życie nawet jednego okrążenia. Nauczyciele zamiast motywować mawiali: no tak, dobrze się uczy, to nie musi biegać; rodzice: na jaki Ty dziecko SKS chcesz się zapisać, w domu siedź, ucz się, a nie głupoty wymyślasz.
Fitness, siłownia, pływanie... są niczym w porównaniu do biegania, które jest prawdziwym wyzwaniem.
Czy się nie poddam?
Póki co mam swoją muzykę i support system, który w moich próbach odgrywa najważniejszą rolę.
[Teledysk ironiczny, ja się skupiam na słowach]
Przyznam, że zawsze intrygowała mnie zawartość playlist biegaczy, zazwyczaj w dużej mierze nieodpowiadająca ich codziennym gustom. O ile często biegam np. z Die Antwoord w uszach jednocześnie słuchając ich na co dzień, to "Powstania Warszawskiego" Lao Che słucham wyłącznie biegając. Podobnie jest w moim przypadku z Avril Lavigne, której dyskografię znam doskonale dzięki bieganiu. :)
OdpowiedzUsuńA co do przyjemności płynących z biegania... Mnie osobiście najbardziej kręci myśl o dystansie jaki przebyłem, bardziej niż o czasie w jakim to zrobiłem - z takiej perspektywy przyznaję, że nieco śmieszy mnie widok okablowanych cyborgów (słuchawki, pulsometr i GPS) zerkających co chwila w cyfrowe wyświetlacze.
Z moich doświadczeń (oraz ludzi, których wkręciłem/wkręcam w bieganie) wynika, że pokonaniu dłuższego dystansu bez demotywujących przerw doskonale służy następujący schemat:
1. 5 minut marszu
2. 5 minut szybkiego marszu (coś jak chód sportowy, ale bez przesady)
3. 10 minut biegu - na początek baaardzo wolno, w chwilach słabości truchtamy, czy nawet wręcz "szuramy" - odpoczywamy wtedy, ale nie zatrzymujemy się!
Ten patent na 10 minut ciągłego biegu zdał egzamin w zadziwiająco wielu przypadkach.
O Avril Lavigne.. ona miała jakiś hit co by pasował do biegania, muszę poszukać:)
UsuńBiec 10 minut bez przerwy na razie jest poza moim zasięgiem i chyba jeszcze długo będzie niestety. Ale jak się pojawi taka opcja to może zastosuję ów schemat ;)
Nie! To nie tak! :)
UsuńTo właśnie ów schemat prowadzi do 10 minut biegu bez przerwy - kiedy już zaczniesz biegać, to po prostu rezygnujesz z dwóch pierwszych punktów.
O tak jak tutaj: http://bieganie.pl/?show=1&cat=6&id=1791
A to ja kiedyś próbowałam jakichś schematów różnych i się szybko poddałam. Wolę schemat Kazika - idź, biegnij, odpocznij, biegnij...ale tak z 30 min. na to poświęć. A to może nie Kazika tylko Vegan Workout... no tak czy siak na razie działa trochę lepiej niż te marszobiegi.
UsuńCo do przynajmniej 30 minut - zgadzam się absolutnie. Mięsień rośnie wtedy, kiedy jest regularnie szmacony, a do tego trzeba sporej porcji wysiłku rozłożonego w czasie. Co do cyklu "idź-biegnij-odpocznij"... hm... jak mawiał mój kolega: polaryzowałbym. :)
UsuńŹle to napisałam.. powinno być właściwie tak: biegnij tyle ile dasz radę - maszeruj - biegnij tyle ile dasz radę - maszeruj = 30 min.
UsuńI tak wychodzi mi to w ten sposób, że wydłużam fazę biegu, a odpoczynek to raptem 20-40 sekund. No ale póki co, to mam wrażenie jakbym dźwigała na sobie 100 kg pod górkę... :(
Ula, mi się wydaję, że ty masz problem z prawidłowym oddychaniem podczas biegania dlatego ta zadyszka. Poczytaj sobie o oddychaniu przeponowym :)
OdpowiedzUsuńPzdr
Marcin
Na zajęciach z emisji głosu Pani sprawdzała i oddychałam dobrze, przeponą, żebra się rozszerzają jak trzeba... ale to prawidłowe oddychanie znika, jak się np. denerwuję, więc może być też, że przy bieganiu dzieje się to samo. Niemniej już jest lepiej, mogę dalej przebiec i mniej się męczę, ale i tak wciąż niewiele... Pomyślę o tym, by się skupić troszkę na tym oddychaniu, bo w sumie przestałam na to zwracać uwagę, chcąc biec coraz dłużej i dalej. Dzięki.
UsuńBieganie i techniki oddechowe - temat rzeka. Osobiście jestem przekonany, że o ile stosowanie odpowiednich sekwencji wdechów i wydechów wpływa bezpośrednio na efektywność większości ćwiczeń siłowych, o tyle w trakcie biegania należy ten element pozostawić własnemu mózgowi. Siłownia - owszem! Tam oddech musi być kontrolowany i spięty z fazami napinania i rozluźniania partii mięśniowych i dzięki temu właśnie większość ćwiczeń zaczyna dawać solidnie w kość. Ale bieganie? Nie sądzę. Kiedy biegnę z grupą znajomych to wyraźnie słychać ciekawą oddechową polirytmię. Każdy robi to po swojemu a jedynym wspólnym elementem jest czas, po jakim oddech się stabilizuje - w moim przypadku dzieje się to na około 3 kilometrze (+/- 12 minut biegu) i poprzedzone jest zawsze 1-2 minutowym wrażeniem mocnego niedotlenienia, po którym dosyć szybko następuje bardzo przyjemne uczucie złapania właściwego rytmu. Wielu znajomych podziela moje spostrzeżenia, w tym także te osoby, które próbując sobie radzić z naturalną na początku zadyszką stosowały jakieś przedziwne techniki oddechowe - prowadziło to tylko do pogorszenia dotlenienia.
UsuńJa się trochę zdaje na instynkt organizmu, ale generalnie kiepsko mi idzie to bieganie, postępów niewiele, niby coraz lżej, ale brak 'przeskoku jakościowego' ;) ale będę dalej próbować, bo sama próby są już ok :) Na siłowni za to duuużo łatwiej, ale przez to bieganie wydaje się ciekawsze - to prawdziwe wyzwanie.
Usuń