poniedziałek, 26 listopada 2012

KRADNĄC KONIE

Autor: Per Petterson
Tytuł:  Kradnąc konie
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka
Wydanie: Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008

Dawno żadna książka nie zaskoczyła mnie tak pozytywnie. Swoim spokojem, łagodnością, dojrzałością i dystansem. Zabrała mnie do świata pełnego emocji i ciepła, które wyłaniają się z mroźnego, norweskiego klimatu. Dzięki świetnemu przekładowi, który doskonale oddaje oszczędny, acz z mistrzowską precyzją stosowany, język udało mi się nie tylko wczuć w świat dorastającego kilka lat po wojnie nastolatka, ale przede wszystkim ponad 60letniego emeryta, który postanawia zamieszkać samotnie (a właściwie z psem) w podupadającej wiejskiej chatce niedaleko jeziora.

"Przez całe życie tęskniłem za samotnością w takim miejscu jak to(...) nawet wtedy, na przykład w czyichś objęciach, gdy ktoś szeptał mi do ucha słowa, które bardzo pragnąłem usłyszeć, potrafiłem nagle zatęsknić  za miejscem, gdzie byłoby po prostu całkiem cicho. Mogłem o tym nie myśleć przez całe lata, lecz to nie oznacza, że nie tęskniłem."(s.11) - kiedy mówię o wczuciu w świat, mam na myśli pogłębiającą się z każdą stroną świadomość, że przedstawiony obraz jest mi niezwykle bliski, tak bliski, że po chwili staje się częścią moich teraźniejszych doznań i wspomnień. Wraz z bohaterem dotykam koni, głaszczę psa, siedzę w chatce grzejąc się przy piecyku, po tym jak złapał mnie ulewny deszcz, czuję zapach rzeki i lasu: "Zapach świeżo ściętego drzewa. Rozchodził się od drogi do rzeki, wypełniał powietrze, unosił się nad wodą i wdzierał wszędzie, oszałamiając mnie i powodując zawroty głowy. Byłem w samym środku. Pachniałem żywicą, pachniało nią moje ubranie i pachniały włosy, skóra pachniała żywicą, kiedy leżałaem w łożku i kiedy spałem w nocy. Zasypiałem z tym zapachem i budziłem się z nim, czułem go przez cały dzień. Byłem lasem."(s.93) Czytanie szybko zmienia się w silne poczucie więzi z opisywanym światem, sposobem patrzenia na niego. Mam wrażenie, że ta książka jest głęboko egzystencjalna, trochę jak Obcy Camusa, gdzie najwięcej dzieje się pod powierzchnią. Czasem wkrada się jakaś "złota myśl", jest ona jednak nienachalna, zwykle łagodnie wkomponowując się w snutą akurat opowieść.

"Słońce świeciło. Siedziałem na tylnej ławeczce z oczami zamkniętymi na światło i na znajomą twarz ojca, wiosłującego spokojnymi ruchami, i zastanawiałem się nad tym, jak to jest stracić życie tak wcześnie. Stracić życie, jak gdyby się trzymało w dłoni jajeczko i puściło je, a ono upadłoby na ziemię i się stłukło, i wiedziałem, że nie można wtedy poczuć absolutnie nic. Umarłeś to umarłeś. Ale co się czuje, jeśli w króciuteńkim ułamku sekundy tuż przed tym zrozumie się, że to już koniec? Była tam wąska szczelina, niczym ledwie uchylone drzwi, w którą starałem się wcisnąć, bo chciałem się tam dostać, z tej szczeliny sączyło się na moje powieki złociste światło słońca, i nagle się przez nią prześlizgnąłem, byłem tam z całą pewnością przez moment i wcale się nie wystraszyłem, tylko zasmuciłem i zdziwiłem panującą dookoła ciszą. Kiedy otworzyłem oczy, to uczucie we mnie pozostało.(...)czułem gdzieś w sobie jakąś maleńką drobinę, całkiem żółtą plamkę, i nie wiedziałem, czy kiedykolwiek zdołam się jej pozbyć." (s.69-70) Z dwójką rodziców po sześćdziesiątce, których zdrowie z każdym dniem okazuje się bardziej kruche, coraz częściej staram się przygotowywać do śmierci, choć wiem, że gdy przyjdzie do osób mi bliskich, każda wcześniej poświęcona jej myśl nie będzie miała znaczenia. Niemniej dobrze mi w świecie człowieka, który dokonując retrospekcji, rozmyślając nad możliwymi sposobami życia, próbuje ją oswajać. Najważniejsze jest jednak dla mnie jego przygotowanie do samotności, widoczne już w pełnej napięcia i poszukiwania zrozumienia relacji z ojcem. W więzi, którą rozpoczyna szczere pragnienie akceptacji: "Ponad ich ramionami widziałem jego spojrzenie, w pierwszej chwili zdezorientowane i  bezradne, które potem zaczęło szukać mojego wzroku, a ja jego. ostrożnie skinąłem głową. Odpowiedział mi tym samym i posłał mi lekki uśmiech przeznaczony tylko dla mnie, tajemniczy; zrozumiałem, że od tej chwili jest nas dwóch, że zawarliśmy pakt."(s.225) a kończy gorzkie rozczarowanie: "To było tak, jakby spadła kurtyna i zasłoniła wszystko, o czym kiedykolwiek wiedziałem. To było jak zaczynanie życia od nowa. Kolory były inne, zapachy były inne, wrażenia, jakie rzeczy wywoływały w głębi mnie, były inne. Nie była to jedynie różnica między gorącem a zimnem, między światłem a ciemnością, fioletem i szarością, tylko różnica w sposobie, w jaki odczuwałem strach i w jaki odczuwałem radość." (s.263) A także w stosunku do ludzi, u których nie ma potrzeby szukać zrozumienia:
"Ludzie lubią, kiedy coś im opowiadasz, w odpowiednich dawkach, oszczędnie, poufałym tonem, i wydaje im się, że cię znają, ale tak nie jest, owszem, wiedzą coś o tobie, bo poznają fakty, ale nie znają uczuć, żadnych twoich opinii, nie mają pojęcia, w jaki sposób to, co ci się przydarzyło, i to, na co się zdecydowałeś, uczyniło cię tym, kim jesteś. Wypełniają twoją opowieść własnymi uczuciami, opiniami i przypuszczeniami, komponują nowe życie, które ma bardzo mało wspólnego z twoim, a tym samym jesteś bezpieczny." (s.85) Ten cytat przypomniał mi zresztą pewne zjawisko z lokalnego sklepiku mojego małego miasteczka. Trafiam tam na różnych znajomych rodziców, sąsiadów, a nasze rozmowy wyglądają tak:
- No a Ty Ula, co robisz? Pracujesz?
- Nie, uczę się.
- Jeszcze? O boże, moja Ania/Zosia/Krysia już dawno studia skończyła, teraz to za mąż wyszła/ rodzi drugie dziecko/ kupiła mieszkanie/samochód.
- O, to gratuluję.
- A Tobie ile jeszcze zostało?
- No tak 2,3 lata.
- O jojojo joj.
Po czym dostaję litościwie-pocieszające życzenia. Uśmiecham się, cierpliwie przyjmuję wszystkie rady i odchodzę.

To w jaki sposób pisze Petterson jest niezwykle przyjemne. Wygłaszane słowa, poszukiwanie ciekawego ujęcia starego problemu, błyskotliwe uwagi... przestają tu mieć jakiekolwiek znaczenie. Ważne są dostrzeżone promyki słońca, kolor sukienki, gesty dotykające najgłębszych potrzeb człowieka. Można tu usłyszeć tętent koni i znaleźć przestrzeń dla swojej samotności.



 "...wiem, że mogę, że noszę w sobie tę zdolność do bycia sam i nie mam się czego bać."(s.193)

2 komentarze:

  1. "It is terribly good to carry water and chop wood, streaked with soot, heavy-booted and wild-eyed.”"

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki nie czytałem, ale klimat Twojego wpisu od razu przypomniał mi emocje jakby wprost z Kronik portowych.

    OdpowiedzUsuń