niedziela, 2 września 2012

LIKE CRAZY (2011)

Reżyseria: Drake Doremus
Scenariusz: Drake Doremus, Ben York Jones
Kraj i rok: USA, 2011
Gatunek: melodramat
Główni aktorzy: Felicity Jones, Anton Yelchin

Trudno ten film opisać spojrzeniem chłodnego i oczywiście lekko wrednego krytyka. Nie wiem, czy komukolwiek się spodoba, czy jest po prostu jednym z wielu nudnych filmów o uczuciach skierowanych do kobiet. Nie chcę jednak się tłumaczyć z tego, jak bardzo mi się spodobał.
Film ma niezwykle prostą fabułę, dotyczy ona każdego związku, zakochania, rozstania, jakie przeżyliście, przeżyjecie... bez względu na to, czy spotkały Was podobne okoliczności. Opowiada o nich przez emocje wyrażane w dźwiękach, gestach, mimice bohaterów. Nie przeszkadza w nim zatem skrótowość, przeskakiwanie okresów czasu... bo chodzi o kwintesencję, którą jest pokazanie tego, o czym na co dzień być może wstydzilibyśmy się mówić. Bo miłość, zakochanie, rozstania...im człowiek starszy tym bardziej wstydliwe. Przyznać się przed sobą, przed światem, że są w stanie nas pochłonąć tak proste, choć wzniosłe emocje... niebanalnie o nich opowiedzieć, współodczuwać z tymi, którzy je przeżywają, z wiekiem jest coraz trudniej.
Polubiłam ten film, za aktorów, za cudowną rolę Felicity Jones, ale także Antona Yelchina. Ich twarze są takie swojskie, naturalne, zwyczajne. Każde z nich przedstawia bliską sercu wrażliwość... nie wiem tylko na ile bliską kinowemu evrymanowi. Ja te twarze uwielbiam, malujące się na nich troski, uśmiechy, lęki, niepewności. Spojrzenia...tembr głosu... podkreślone cudownym wybrzmieniem fortepianowych dźwięków.
Jeśli kiedykolwiek chciałabym opowiedzieć o takich emocjach (a wątpię bym chciała): emocjach tęsknoty, emocjach porozumienia, emocjach rozejścia się życiorysów i ponownego ich splatania... nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić lepiej, niż przekazał to w prosty (być może dla wielu banalny) sposób ten film. Nie tylko w historii głównych bohaterów...

Polecam Like Crazy, dlatego że mówi coś o chwilach... o wrażliwości... które być może znacie, które przeżywacie, przeżywaliście, lub chcielibyście przeżyć.
Tworzące jego oprawę utwory skomoponowane przez Dustin'a O'Hallorana są niesamowicie przyjemne.
Chociażby We Move Lightly:

 Zresztą na youtubie znajdziecie wszystkie utwory ze ścieżki dźwiękowej. Ten, który jest mi bliski z uwagi na sceny w filmie obrazujące pewien stan umysłu nie jest autorstwa O'Hallorana, ale świetnie się wkomponowuje w estetykę filmu.

3 komentarze:

  1. Twój wpis zachęcił mnie do odnalezienie tego filmu. Obejrzałem i muszę przyznać, że istotnie jest poruszająco bezpretensjonalny, ale - co mojej ocenie stanowi o jego wartości - jednocześnie daleko mu do banalnej emocjonalności. Zapewne dzięki temu balansowi problemy związku "na odległość" wymykają się wyświechtanemu schematowi, sprawiając, że już po kilkunastu pierwszych minutach obrazy zaczynają tętnić obawą przed dorosłością i "dorosłymi decyzjami".
    Zastanawiam się, na ile urocza prostota większości scen (np. głupawka Anny na pierwszej randce) była oparta o przemyślany scenariusz, a na ile była efektem improwizacji świetnych młodych aktorów.
    Jedyna sprawą, do której nie jestem przekonany jest zbyt dosłowna symbolika kilku ujęć (pękająca bransoletka, nowe krzesło).
    Podobne emocje wzbudziły we mnie jakiś czas temu kilka podobnych filmów: "Zabić wspomnienia" z Adamem Sandlerem z bardzo nietypowej dla siebie roli, "Twój na zawsze" z Robertem Pattinsonem, i "Najlepszy" z Carey Mulligan.

    Ciekawe, że (co uświadomiłem sobie przypominając tytuły filmów) dwa z nich dotykają w jakiś sposób wydarzeń z 11 września. Dziwne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z podanych filmów widziałam tylko "Remember Me", który zrobił na mnie wrażenie, zaskoczył bardzo pozytywnie, a nie sądziłam, że tak będzie, bo po Pattisonie spodziewałam się odtwarzanie roli amanta ze Zmierzchu.

      Cieszę się, że mam wreszcie od kogoś informację zwrotną na temat Like Crazy, bo się zastanawiałam, czy rzeczywiście moja ocena jest trafna, czy bierze się z tego, że film, muzyka, gra aktorów doskonale współgra z typem wrażliwości, który jest mi bliski.
      Fajne jest też to, że zwróciłeś uwagę na ujęcia, które i mnie wydały się zbyt banalne. Za to zakończenie całkiem w sam raz.
      Jest coś takiego w tym filmie...jego prostota, swojskość, że mam ochotę go obejrzeć jeszcze raz... tę twarz Anny, gdy się śmieje, Jacoba, gdy przeżywa wewnętrzne rozdarcie na dyskotece z Samanthą.
      Z jednej strony miłe początki wyzwalają we mnie poczucie tęsknoty za takimi emocjami, z drugiej strony cała historia przypomina tą tragiczną, acz niebanalną część związków międzyludzkich, od której człowiek chce być jak najdalej... trudno mi sensownie pisać o tym filmie, bo raczej się go odczuwa, niż racjonalnie przetwarza.
      Cieszę się, że komuś się spodobał.

      Usuń
    2. Ja też podchodzę do "Like Crazy" raczej emocjonalnie, nie analitycznie. To jest po prostu film przemyślany i bardzo sprawnie nakręcony, na pewno jednak nie jest to arcydzieło oparte o jakieś wcześniej niespotykane środki wyrazu. Niemniej jednak właśnie dzięki emocjom, które wzbudza traktuje się go nieco inaczej niż całą masę filmów, którym bliżej do komedii romantycznych z "półotwartym" zakończeniem. Myślę, że to w znaczącej mierze z pewnością zasługa jakiejś tożsamości wspomnień - ja na przykład z wielką przyjemnością zawsze oglądam proste filmy oparte o na schemacie: "paczka przyjaciół z małego miasteczka zakłada zespół rockowy i rozklekotanym busem jedzie podbijać świat". I tak ostatnio przypomniałem sobie "The Commitments".

      Usuń