środa, 23 stycznia 2013

ONCE (2006)

Reżyseria: John Carney
Scenariusz: John Carney
Produkcja: Irlandia 2006
Gatunek: melodramat
Główni aktorzy: Glen Hansard, Marketa Irglova

To jest film, który nie tylko odważnie określić mogę, jako piękny, ale też romantyczny (choć to słowo zostało dawno wyprane z większości pozytywnych znaczeń). Cudownie prosta fabuła: busker z Dublina napotyka podczas grania imigrantkę z Czech, która dostrzega jego talent i chce go lepiej poznać. Okazuje się, że obojgu nie jest w życiu lekko, każde z nich stara się jednak znaleźć miejsce na swoją pasję, choć nie może jej realizować zgodnie z marzeniami. Razem tworzą coś naprawdę niezwykłego, dzięki czemu ten film jest wyjątkowy.

Przed obejrzeniem go nie czytałam żadnych zapowiedzi, ani recenzji, więc podczas oglądania cały czas miałam ogromną nadzieję, że główne postaci, to nie zwykli aktorzy, ale prawdziwi muzycy (śpiew wyglądał na autentyczny, ale wydawało mi się to mało prawdopodobne). Niezwykle się ucieszyłam, kiedy okazało się, że Glen i Marketa naprawdę nagrali razem płytę i byli razem zupełnie poza-filmowo. Uważam, że wielkim sukcesem jest ich udział w tej produkcji. Hansard, typowy, rudawy Irlandczyk, ma niezwykle magnetyczną urodę, twarz w której doskonale maluje się wrażliwość, melancholia i okrywająca je pogoda ducha, w połączeniu ze skromnym ubraniem i ulicznym graniem, tworzą obraz romantyka, o którym marzą wszystkie kobiety (a przynajmniej te, które jak ja karmione były mitem bratniej duszy, romantycznej miłości i innymi krzywdzącymi ideami). Partnerująca mu Irglova gra osobę niezwykle skromną, a jednocześnie zadziorną i interesującą, której talent dopełnia ciepłą i świeżą urodę.
 Byłam zachwycona wieloma scenami tego filmu, jedną z moich ulubionych była zabawna rozmowa w autobusie, kiedy on opowiada o byłej dziewczynie, dla której i o której pisze swoje piosenki. Oczywiście najbardziej wzruszyły mnie wspólne wykonania, które są fenomenalne i w połączeniu z możliwością obserwacji ich fizjonomii podczas gry i śpiewu dały mi poczucie, że biorę udział w czymś naprawdę dobrym i pięknym. Soundtrack z tego filmu to zresztą najlepsza po nim pamiątka. Falling slowly, ale przede wszystkim When Your Mind's Made Up są  znakomitymi aranżacjami, które wbrew woli cisną łzy w oczy, nawet jak się je słyszy drugi czy trzeci raz. Jest też bardzo mocna scena, w której na wzgórzu z widokiem na morze on pyta: What's the Czech for: Do you love him? a ona odpowiada mu po czesku. Właściwie sceny w studiu też są genialne, czy scena z ojcem, który słucha nagranego dema. Wyprowadzenie i domknięcie filmu - zachwycające.

Polecam, bo to nie jest tania droga do wzruszenia, a głębokie, choć proste, bliskie zwykłemu człowiekowi, kino, wzbogacone urokliwymi dźwiękami.
Jeśli zaś chcielibyście sobie przypomnieć tę historię, warto posłuchać soundtracku:

3 komentarze: