piątek, 14 września 2012

FILOZOFIA W DEPRESJI

Autor książki: Albert Sowa
Tytuł: Filozofia w Depresji
Wydanie:My Book, Szczecin 2004

Ta książka kończy się tam, gdzie moja historia się zaczyna. W 2004 po powrocie z pierwszej w życiu pracy zagranicznej trafiłam na I-wszy rok filozofii. Powitały mnie nowe korytarze, w świeżo oddanym do użytku budynku...nie te, które zauroczyły podczas pierwszego w życiu kontaktu z uniwersytetem, stresującej rozmowy kwalifikacyjnej... nie te, które pomogły podjąć decyzję, jak pokierować własnym życiem. Było to zatem spotkanie chłodne i w takiej relacji pozostajemy do dziś.

Filozofia w Depresji to swego rodzaju "urban legend". Odkąd pamiętam wiele się o niej mówiło... o tym, że odważna, że na faktach, że trzeba to koniecznie przeczytać... No więc nie czytałam. Trochę z przekory i z myślą, że "jaki jest koń każdy widzi" i jeśli coś jest na rzeczy z tym zeszytem zadrukowanym plotkami, to sama się o tym szybko przekonam.

Z czasem to urban-legend gdzieś się rozmyło... całkiem w końcu znikając i dopadło mnie po kilku ładnych latach, podczas których z Depresją się zaznajamiałam, zżyłam, nienawidząc i kochając ją szczerze, nieustannie marząc by się z niej wydostać, a jednocześnie znaleźć tu kawałek swojego miejsca na ziemi. A może tak jak autor: Szukam centrum miasta. Szukam klucza do tego wielkiego domu, jakim jest Depresja. Czuję, że stoję na zewnątrz nie mogąc wejść do środka i rozgościć się... szukałam.

Depresja...
...to miejsce, które odnaleźć możecie wszędzie, które przytrafić się może każdemu. Warto tam zagościć choćby na chwilę, nie tylko by się przekonać, że co Was nie zabije to i wzmocni, ale że smak niedoli może być nawet słodkawy. Zacznijmy jednak od końca, czyli powodu, dla którego właściwie Depresja.. się tu znalazła.
No więc jest to książka napisana dobrze, ba! bardzo dobrze... porządnym językiem, zwięźle, z humorem, pełna dystansu, autoironii, no i często mniej lub bardziej gorzkiej prawdy o świecie. Tyle chyba powinno wystarczyć tytułem reklamy.

Książę Przecław...
...kolejna legenda, której źródła nie dane mi było dotknąć. Pomyślałby kto "filozof z krwi i kości", ale czy da się tę postać w ogóle jakoś streścić.
Ot chociażby jego podejście dydaktyczne: ... mądry student poradzi sobie sam,a głupiemu i tak nic nie pomoże(...) nauczyciel filozofii, który nie potrafi powiedzieć w piętnaście minut tego, co ma do powiedzenia, nie może być dobrym nauczycielem. Dawno temu spotkałam kilku poddanych, którzy chyba filozofię mieli podobną, nie wiem tylko, czy z przydziału dostali osobowość, która pozwalałaby na nią przymykać oko. Książę to jednak postać nader ciekawa, trochę taki Bukowski, może bardziej spokojny i intelektualnie sprytny. Na pewno jednak dzielący przynajmniej dwie jego miłości... jedną nazwać można dziś śmiało Świnią na sośnie druga, jak mniemam, utuliła go do wiecznego snu.
O Księciu jednak pisać  za wiele nie mogę... lepiej byście sami mu się przyjrzeli, być może pożałujecie, żeście go nie spotkali, a być może, ucieszycie się, że nigdy nie poznacie... To też trochę jak z Bukowskim :)

O filozofii słów kilka...
Jest taki dialog, który szczególnie mnie urzekł i którego nie mogę nie zacytować:
- Filozofia, przynajmniej taka, jaką dotychczas uprawialiśmy, nie ma żadnej przyszłości. Nie ma co oszukiwać siebie i studentów. Trzeba z nią skończyć?
- Jaka filozofia?
- W wydaniu klasycznym. Filozofia, jako próba zrozumienia sensu świata. A ja jestem przekonany, że świat nie ma żadnego sensu. Więc trzeba skończyć z filozofią. Żeby nie popaść w absurd.
- Zakładałeś Instytut w dojrzałym wieku. Nie jako dwudziestolatek, który zdąży zmienić jeszcze dziesięć razy poglądy, zanim dojrzeje. Wiedziałeś co robisz.
- Wiedziałem. Do Depresji przyjechałem, bo dali mi mieszkanie. W zamian założyłem Instytut Filozofii. To moje dziecko i zamierzam je zabrać do grobu. (...)
No więc może i zabrał, gdyż moja droga przez/ku/na przekór/do filozofii prowadziła już tylko przez paradygmat analityczny. Tak w Depresji zresztą chyba było i za czasów Księcia... duch Nietzschego, Platona, Abelarda.. których poznałam w licealnych lekturach, nie unosił się nad szeregami ławek. Z drugiej strony zaś nauka skupiona wokół mocno abstrakcyjnych rozważań językowych nie zachęcała do bliższego poznania.  Pierwsze kroki więc spacerem się kończyły we mgle i nawet Wierny Tomasz, który porzuciwszy uprzednio czeluście swego przytułku, próbował drogę wytaczać jasną i gwieździstą, nie mógł przywrócić wiary w to, że Depresja ma jakieś centrum, do którego warto dążyć.

I o filozofowaniu...
- ...Po cóż oglądać się na Wchód czy Zachód, jeśli my sami w Polsce znaleźliśmy niepowtarzalną ścieżkę. Jestem za ideą Solidarności. dziś już rzadko obceną. To nie przeszkadza w indywidualnym rozwoju jednostek, wedle talentu każdego.
(...)
-... Solidarność jest tylko tam, gdzie ludzie wierzą w organiczną koncepcję społeczności. Jedno ciało. Nie można wymyślić mocniejszych więzi międzyludzkich. Nie można mówić o solidarności w społeczeństwie, które kształtuje jednostki autystyczne. Bez drzwi i okien na innych i na świat. (...) Dlaczego my w Instytucie Filozofii nie moglibyśmy tworzyć jednego ciała i jednej duszy? Nie jesteśmy firmą nastawiona na mnożenie pieniądza, ale ośrodkiem, z którego powinien promieniować pewien model kultury...
Tęskno mi do tej wiary w drugiego człowieka, w to, że można coś razem, wspólnie, zgodnie, do celu. Dawno temu trzeba było z tego otrzeźwieć...poważnym ludziom nie przystoi wierzyć i jakkolwiek z agnostycyzmem w sprawach religijnych, bądź ogólnie przyjętym sceptycyzmem w sprawach wszelakich, łatwo się pogodzić... tak z utratą wiary w wspólność idzie nie najlepiej. W końcu, jako szympans ciągnie mnie do spędzania dni na iskaniu, turlaniu, choć w jego bardziej "wyrafinowanym" tudzież po prostu człowieczym wydaniu. Ot choćby jakaś debatka, której istotą nie byłaby chęć zmiażdżenia przeciwnika, a taka bardziej przyjemna, majeutyczna metoda. Dialog, a nie dwa zderzające się monologi.

O czym to było?
Początkowo odbierałam Filozofię w Depresji, jako kontrowersyjną opowieść o świecie mniej mi znanym i mniej lubianym również. Wszelkie związane z nią legendy, niech jednak pozostaną w przeszłości, warto zaś zajrzeć do tego, co mówi ona o teraźniejszości, zupełnie przecież z nią niezwiązanej. No właśnie czy mówi i czy niezwiązanej? Może jest jakimś powszechnym wyrazem filozoficznej nostalgii do lepszego świata? A może to zwyczajna próba odegrania się na kolegach? Jeśli nawet, to z pewnością próba w najlepszym guście, bez pomyj, zaś z duża dawką dystansu i zaskakująco pozytywnej energii...w obliczu konającego ciała Księcia przytulonego do gnijących zwłok Królowej Mądrości.







5 komentarzy:

  1. Pięknie napisałaś. Aż się trochę rozrzewniłem. Chyba muszę przeczytać tę xiążkę raz jeszcze. A może lepiej Świnię na sośnie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesz się, że ją dopiero teraz przeczytałam.

      Usuń
  2. Dobrze i ciekawie napisane. Nie wiem czy to kwestia pochopnego skojarzenia, ale tok, ton i tembr rozważań przypomniał mi felietony z "New York Observer" niejakiej pani Bushnell, może "w nieco bardziej »wyrafinowanym« (...) wydaniu"(-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to bym chciała jak Carrie Bradshaw z the New York Star ;)

      Usuń
    2. Swoją drogą to ciekawe, że w serialu opartym o pomysł Bushnell dialogi pisało zdaje się 6 kobiet :) Zawsze mnie zastanawiało, jak to jest pisać z kimś razem... to takie w sumie moje marzenie.

      Usuń