tag:blogger.com,1999:blog-19189187400153893232024-03-12T15:54:35.243-07:00Moralne zwierzęUlahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.comBlogger29125tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-89009764940918012912013-05-31T02:59:00.000-07:002013-05-31T08:33:09.002-07:00MOJE MIASTO SZCZECIN<div style="text-align: justify;">
Discovery jakiś czas temu wypuściło bardzo fajnie nakręcony dokument o polskich gangsterach. Były członek mafii z USA - Lou Ferrante- odwiedził pobliskie więzienia m.in. w Nowogardzie a także Pruszków no i przede wszystkim moje drugie miasto Szczecin. Jeśli nie wiedzieliście jeszcze, że mamy w Polsce wyśmienitą amfetaminę, mafię i grypserów w kryminale, to z pewnością warto obejrzeć. Ja się cieszę, że ktoś zwrócił uwagę mediów na Szczecin.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak to mówią, w każdej plotce jest choć odrobina prawdy, zapewne także w tych, że mamy tu w Szczecinie coś w rodzaju lokalnej mafii. Jeśli ktoś nie wierzy może się sam łatwo przekonać. Ot niech spróbuje prowadzić dobrze prosperującą restaurację. Wraz z sukcesem zapuka do drzwi ochrona :) Co ciekawe plotki mówią, że to wcale nie chodzi o to, że będziecie płacić haracz, ale np. zatrudnicie wybraną przez odwiedzających Was panów firmę ochroniarską (legalnie zarejestrowaną).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnio w okolicy mojego miasteczka, duża firma, która posiada mnóstwo stacji paliw na wschodniej granicy i coraz więcej na zachodniej, postanowiła wykupić grunt wraz ze stacją od lokalnego biznesmena. Po kupnie okazało się, że wykupili teren wraz z umową dzierżawy, co oznacza, że poprzedni właściciel ma prawo do korzystania ze stacji jeszcze chyba przez 2 lata. Firma złożyła pozew do sądu, ale się zniecierpliwiła. No więc pewnego dnia na stację podjeżdżają cysterny i kilkanaście kolesi z tzw. długą bronią - nie, nie gangsterzy - firma ochroniarska. Następuję przejęcie stacji przez właściciela terenu. Przejmowane są komputery, wypompowywane paliwo. Przyjeżdża policja i co? Biernie się przez kilka godzin przygląda. No bo firma wynajęta przez właściciela, na jego terenie... a poza tym nie oszukujmy się kto ma lepszą broń ;) Na szczęście sprawa zakończyła się pomyślnie dla dzierżawcy, który wytoczył (czy zamierza wytoczyć) właścicielowi sprawę o zniszczenia, bezprawne przejęcie itd.</div>
<div style="text-align: justify;">
Krążą też plotki, że bardzo dobrze idzie przy naszej granicy handel kradzionymi samochodami, niby 10 lat temu to było modne, ale tak jak leginsy i spodnie wpaski - moda lubi wracać. </div>
<div style="text-align: justify;">
<iframe frameborder="0" height="270" src="http://www.dailymotion.com/embed/video/xycics" width="480"></iframe><br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://www.dailymotion.com/video/xycics_discovery-kodeks-gangstera-grypserzy-nowogard-rawicz-piotrkow-trybunalski-lektor-pl-hd_shortfilms" target="_blank"></a>
Z tych wszystkich plotek (których połowy nawet nie wymieniłam) i na podstawie dokumentu przyszła mi na myśl jeszcze jednak kwestia. Ciekawe czy kupujący narkotyki zastanawiają się skąd pochodzi ich towar? Na co dzień bojkotujemy firmy, które prowadzą testy na zwierzętach, które wykorzystują dzieci do pracy, które wykorzystują lokalnych rolników. Natomiast czy istnieją świadomi konsumenci narkotyków?</div>
<div style="text-align: justify;">
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="281" mozallowfullscreen="" src="http://player.vimeo.com/video/41978408?title=0&byline=0&portrait=0&color=ffffff" webkitallowfullscreen="" width="500"></iframe> </div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-76511130038271169822013-01-23T15:15:00.002-08:002013-04-14T13:58:32.010-07:00ONCE (2006)<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-HM2QORKhfk4/UQBfn0noHVI/AAAAAAAACFI/o5wLiMbPe4U/s1600/Once_(2006_film)poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-HM2QORKhfk4/UQBfn0noHVI/AAAAAAAACFI/o5wLiMbPe4U/s320/Once_(2006_film)poster.jpg" width="216" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Reżyseria: </b>John Carney</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: John Carney</div>
<div style="text-align: justify;">
Produkcja: Irlandia 2006</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Gatunek: </b>melodramat</div>
<div style="text-align: justify;">
Główni aktorzy: Glen Hansard, Marketa Irglova</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To jest film, który nie tylko odważnie określić mogę, jako piękny, ale też romantyczny (choć to słowo zostało dawno wyprane z większości pozytywnych znaczeń). Cudownie prosta fabuła: busker z Dublina napotyka podczas grania imigrantkę z Czech, która dostrzega jego talent i chce go lepiej poznać. Okazuje się, że obojgu nie jest w życiu lekko, każde z nich stara się jednak znaleźć miejsce na swoją pasję, choć nie może jej realizować zgodnie z marzeniami. Razem tworzą coś naprawdę niezwykłego, dzięki czemu ten film jest wyjątkowy.<br />
<br />
Przed obejrzeniem go nie czytałam żadnych zapowiedzi, ani recenzji, więc podczas oglądania cały czas miałam ogromną nadzieję, że główne postaci, to nie zwykli aktorzy, ale prawdziwi muzycy (śpiew wyglądał na autentyczny, ale wydawało mi się to mało prawdopodobne). Niezwykle się ucieszyłam, kiedy okazało się, że Glen i Marketa naprawdę nagrali razem płytę i byli razem zupełnie poza-filmowo. Uważam, że wielkim sukcesem jest ich udział w tej produkcji. Hansard, typowy, rudawy Irlandczyk, ma niezwykle magnetyczną urodę, twarz w której doskonale maluje się wrażliwość, melancholia i okrywająca je pogoda ducha, w połączeniu ze skromnym ubraniem i ulicznym graniem, tworzą obraz romantyka, o którym marzą wszystkie kobiety (a przynajmniej te, które jak ja karmione były mitem bratniej duszy, romantycznej miłości i innymi krzywdzącymi ideami). Partnerująca mu Irglova gra osobę niezwykle skromną, a jednocześnie zadziorną i interesującą, której talent dopełnia ciepłą i świeżą urodę.<br />
Byłam zachwycona wieloma scenami tego filmu, jedną z moich ulubionych była zabawna rozmowa w autobusie, kiedy on opowiada o byłej dziewczynie, dla której i o której pisze swoje piosenki. Oczywiście najbardziej wzruszyły mnie wspólne wykonania, które są fenomenalne i w połączeniu z możliwością obserwacji ich fizjonomii podczas gry i śpiewu dały mi poczucie, że biorę udział w czymś naprawdę dobrym i pięknym. Soundtrack z tego filmu to zresztą najlepsza po nim pamiątka. <i>Falling slowly</i>, ale przede wszystkim <b><i>When Your Mind's Made Up</i> </b>są znakomitymi aranżacjami, które wbrew woli cisną łzy w oczy, nawet jak się je słyszy drugi czy trzeci raz. Jest też bardzo mocna scena, w której na wzgórzu z widokiem na morze on pyta: <i>What's the Czech for: Do you love him?</i> a ona odpowiada mu po czesku. Właściwie sceny w studiu też są genialne, czy scena z ojcem, który słucha nagranego dema. Wyprowadzenie i domknięcie filmu - zachwycające.<br />
<br />
Polecam, bo to nie jest tania droga do wzruszenia, a głębokie, choć proste, bliskie zwykłemu człowiekowi, kino, wzbogacone urokliwymi dźwiękami.<br />
Jeśli zaś chcielibyście sobie przypomnieć tę historię, warto posłuchać soundtracku:</div>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/tKL8A-kqX_Q" width="420"></iframe>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-68045010018534304912013-01-21T11:18:00.000-08:002013-04-14T13:58:45.169-07:00Safety Not Guaranteed (2012)<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-X8PL4bmgRvE/UP2LUxaXTcI/AAAAAAAACDc/smHsCOLmJX0/s1600/SNG.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-X8PL4bmgRvE/UP2LUxaXTcI/AAAAAAAACDc/smHsCOLmJX0/s1600/SNG.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Reżyseria: </b>Colin Trevorrow</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Derek Connolly</div>
<div style="text-align: justify;">
Kraj i rok: USA, 2012</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Gatunek</b>: melodramat</div>
<div style="text-align: justify;">
Główni aktorzy: Aubrey Plaza, Mark Duplass</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Fabułę filmu rozpoczyna nietypowe ogłoszenie zamieszczone w gazecie: <br />
<blockquote class="tr_bq">
<i><b>WANTED Someone to go back in time with me. This is not a joke. You'll get paid after we get back. Must bring your own weapons. Safety not guaranteed. I have only done this once before. </b></i></blockquote>
i to chyba tyle, co chciałabym z niej zdradzić. Polecam zaś z uwagi na niezwykłą lekkość tej historii, nieco romantycznej, nieco zabawnej, która jest jednocześnie głęboką, a wręcz miażdżącą refleksją o ludzkiej tęsknocie. Nie mam tu na myśli łzawych sentymentów, ale poczucie, że może istnieć, jakiś lepszy świat. Myśl, która może być początkiem małych smutków bądź wielkich idei. Wciągnął mnie nie tylko scenariusz, ale i role pierwszoplanowe: świetnie odegrana niewinność, smutek, wrażliwość, w połączeniu z lekko naiwną twarzą głównego bohatera i magnetyczną urodą aktorki, stworzyły naprawdę interesujący klimat. Najprościej mówiąc jest to ciepła (choć czasem odrobinę gorzka), niebanalna opowieść o emocjach, zaufaniu, wierze w drugiego człowieka. </div>
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/xE94RKIE7xQ" width="560"></iframe>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-79343524557953282732013-01-06T05:26:00.002-08:002013-04-14T13:58:59.869-07:00Michelle Williams<div style="text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-QQmKaKst_z8/UNoScsNEWqI/AAAAAAAABw4/z-X-7SbuGiY/s1600/JL.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-QQmKaKst_z8/UNoScsNEWqI/AAAAAAAABw4/z-X-7SbuGiY/s320/JL.jpg" width="320" /></a><b><span style="color: #741b47;">Michelle Ingrid Williams</span> </b>jest amerykańską aktorką, którą poznałam dzięki śledzonemu z pasją jeszcze chyba w podstawówce serialowi <a href="http://www.filmweb.pl/serial/Jezioro+marze%C5%84-1998-38161" target="_blank"><i>Dawson's Creek</i></a>. Grała tam Jen Lindley - jedną z najciekawszych, choć początkowo drugoplanowych postaci, zbuntowaną aczkolwiek nad wiek dojrzałą i kobiecą nastolatkę, która pojawia się jako konkurencja, dla typowej <i>girl next door</i> w stylu tomboy (granej przez Katie Holmes). Zachwyciła mnie jej uroda, oraz znakomicie kreowana postać - obojętnie czy skakała w piżamie po fotelu słuchając tandetnego rocka, całowała się z estetycznie niemożliwym do zniesienia <a href="http://www.fond-ecran.com/ORIGINAUX/serie/dawson_s_creek/dawson_s_creek_001.jpg" target="_blank">bohaterem tytułowym</a>, tudzież wymiotowała bądź umierała na wadę serca - we wszystkich ujęciach przyciągała moją uwagę jak magnes. Nic więc dziwnego, że obsadzono ją w końcu w roli <a href="http://www.filmweb.pl/film/M%C3%B3j+tydzie%C5%84+z+Marilyn-2011-571031" target="_blank">Marilyn</a>, szkoda tylko, że swoim wdziękiem i talentem nie uratowała tej super nudnej produkcji. Słodką i niedojrzałą Michelle można powspominać w epizodach <i><a href="http://www.filmweb.pl/Pokolenie.P" target="_blank">Prozac Nation</a></i> (niestety dość słaby film o nastolatce popadającej w depresję), oraz kilku minutach bardzo przyjemnego <i><a href="http://www.filmweb.pl/Droznik" target="_blank">Station Agent</a></i> - niewyszukanej opowieści o akceptacji i zawiązywaniu się przyjaźni. Do roli w <a href="http://www.filmweb.pl/film/Drogi+Osamo-2008-426425" target="_blank"><i>Incendiary</i></a> sporo schudła i bardzo dobrze opanowała brytyjski akcent, szkoda tylko, że scenariusz to straszny gniot. Wydaje mi się, że aby docenić w pełni jej warsztat, ale przede wszystkim to, za co lubię ją najbardziej - zwyczajność i naturalność (bo nie jest to wielka aktorka pokroju Meryl Streep), warto zapoznać się z kilkoma filmami, w których brała udział w roli głównej. Zwykle były to produkcje o nieskomplikowanej, czasem wręcz minimalistycznej fabule, przede wszystkim skupiające się na jak najlepszym oddaniu emocji i zbliżeniu do świata odbiorcy. Nie jest to rodzaj filmów szczególnie przeze mnie lubianych, gdyż kino traktuję zwykle jako ucieczkę od rzeczywistości, a nie gabinet terapeutyczny. Niemniej dla możliwości obcowania z Michelle, postanowiłam zarzucić swoją niechęć i jestem z tej decyzji bardzo zadowolona.<br />
<br />
<b><a href="http://www.filmweb.pl/film/Blue+Valentine-2010-461734" target="_blank">Blue Valentine (2010)</a> </b></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-7oL4hWATDB0/UNtPgLm_zRI/AAAAAAAABxQ/UMtHPhMApz4/s1600/BV.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-7oL4hWATDB0/UNtPgLm_zRI/AAAAAAAABxQ/UMtHPhMApz4/s1600/BV.jpg" /></a></div>
<br />
Najprościej mówiąc jest to opowieść o rozpadającym się małżeństwie. O jego romantycznych początkach (on wierzy, że można trafić na tę jedyną osobę, ona jest zauroczona jego poczuciem humoru, beztroskim stylem bycia, miłym usposobieniem), o próbach radzenia sobie z problemami, kłótniami o wszystko i nic, oraz chęci przywrócenia dawnych więzi. Williams gra kobietę spracowaną, zmęczoną nieustannym ponoszeniem odpowiedzialności i podejmowaniem decyzji, żyjącą u boku dużego chłopca, dla którego ważne jest szczęście i dobro rodziny, choć nie potrafi go uwzględnić w motywacji do planowania i samorozwoju. Od początku odczułam empatię do obu postaci, nie ma tu winnych, oboje są wrażliwymi, ciepłymi, dobrymi ludźmi, którzy coraz bardziej zamykają się w osobnych światach, przestają się słyszeć i komunikować poza "dialogami operacyjnymi". On, po tym, jak kilka lat wcześniej wykazał odwagę decydując się na ślub z kobietą noszącą cudze dziecko, z czasem popadł w bezradność (związaną z brakiem pracy i perspektyw) i towarzyszący jej alkohol. Ona, dusi wszystko w sobie, jest męczennicą, która odsuwając go od swojego ciała, odracza największą odpowiedzialność, jaką będzie musiała podjąć, decyzję o całkowitym rozpadzie małżeństwa. W tym filmie odnajdziemy Michelle radosną, pogodną, tą którą polubiłam za jej nastolatkową słodycz z wypisaną na twarzy inteligencją. Jest także dojrzała kobieta, z którą utożsami się chyba większość pracujących i wychowujących dzieci żon, ale tak naprawdę każdy widz, bo dużym atutem filmu jest oddanie napięć, uczuć, emocji, w sposób niezwykle wierny. Film przez to trochę męczy, a jak wiemy spora część widzów nie chodzi do kina po to by oglądać własne życie. Niemniej nawet jeśli nie potrzebujecie autodiagnozy, mogę go Wam polecić, ponieważ obie role zostały zagrane naprawdę dobrze... a niebanalne filmy o emocjach dają też coś w rodzaju catharsis. Jeśli zaś ktoś miałby ochotę na nieco lżejszą opowieść, polecam <a href="http://moralnezwierze.blogspot.com/2012/09/like-crazy-2011.html" target="_blank"><i>Like Crazy</i></a> - również prosto o związkowych emocjach, z piękną muzyką i mniejszą ilością silnych napięć, no i już bez Michelle. Za to odradzam bezsensownie posklejaną z kilku dobrych pomysłów historyjkę <a href="http://www.filmweb.pl/film/Mamut-2009-438153" target="_blank"><i>Mammoth</i></a>, w której Michelle również gra zmęczoną pracą matkę, a zarazem jedną z trzech głównych postaci, które muszą odnaleźć w swoim życiu priorytet, jakim jest rodzina. W tym przypadku lichy scenariusz zupełnie zmarnotrawił potencjał całkiem dobrych aktorów.<br />
<br />
<b><a href="http://www.filmweb.pl/film/Wendy+i+Lucy-2008-479980" target="_blank">Wendy and Lucy (2008)</a></b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-KNwxqJK9Crc/UNtaYwxiXnI/AAAAAAAABxo/2eyAIZYqn00/s1600/WaL.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-KNwxqJK9Crc/UNtaYwxiXnI/AAAAAAAABxo/2eyAIZYqn00/s1600/WaL.jpg" /></a></div>
Ten film pokazuje, że Michelle nie jest aktorką jednowymiarową, choć bywa obsadzana w podobnych rolach. Punktem wyjścia jest niezmiernie prosta fabuła: dziewczyna bez perspektyw na dalsze życie, zabiera ukochaną suczkę Lucy i za ostatnie grosze wyrusza w kierunku Alaski, gdzie ponoć szukają ludzi do pracy; plany krzyżuje jej zepsuty samochód oraz niemożność odnalezienia zagubionego psa. Jak nietrudno się domyślić widząc plakat, najważniejsza jest tutaj silna więź z istotą pozaludzką, czyli jedna z tych relacji, którą niezwykle trudno mi zrozumieć (zwłaszcza, że najsilniejsze emocje łączą mnie z tymi, z którymi mogę długo i ciekawie rozmawiać). Scena, w której bohaterka obwiązuje różne punkty w
mieście ostatnimi ubraniami, tak by Lu mogła ją znaleźć, lub
moment, w którym okazuje jej empatię wymagającą całkowitego zarzucenia
egoistycznej perspektywy właściciela, były naprawdę wzruszające. Cieszę się również, że zamiast estetyki słodkiej blondynki, (którą w nieco ostrzejszej wersji możecie podziwiać jeszcze w filmie <a href="http://www.filmweb.pl/film/Uwiedziony-2008-347509" target="_blank"><i>Deception</i></a>), mamy wiecznie nieuczesaną, nieumalowaną, biednie ubraną, zdeterminowaną brunetkę, której samotność wypełnia silna więź z czworonogiem. Nie muszę chyba dodawać, że ten film mówi wiele o nadziei i samotności. No i nie jest męczący a spokojny i wyważony, zatem w jakieś wolne popołudnie warto do niego zajrzeć.<br />
<br />
<a href="http://www.filmweb.pl/film/Take+This+Waltz-2011-558338" target="_blank"><b>Take This Waltz (2011) </b></a><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-dCIfkJ28rsA/UNtm55n0JdI/AAAAAAAAByA/rj-uxgyKLnM/s1600/ttw.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-dCIfkJ28rsA/UNtm55n0JdI/AAAAAAAAByA/rj-uxgyKLnM/s1600/ttw.jpg" /></a></div>
<br />
To ostatni film, który mogę szczerze polecić. Opowiada o rozdarciu między dwoma silnymi emocjami. Uczuciem opartym na wzajemnym zaufaniu, zrozumieniu, wieloletnim poznaniu i sentymentach oraz afekcie pełnym niepewności i wzajemnej fascynacji. Michelle gra Margot - ustatkowaną, przykładną żonę, zadowoloną ze swojego życia, która poznaje na wycieczce atrakcyjnego mężczyznę, jak się okazuje sąsiada z tej samej ulicy. Stopniowo zaczyna dostrzegać, że w jej życiu brakuje namiętności, choć jest czułość i mnóstwo radości każdego dnia. W końcu staje przed podjęciem decyzji, która może wszystko zmienić lub prowadzić do punktu wyjścia. Mamy więc kolejny raz do czynienia z niezwykle prostą fabułą, niemniej nie ma to znaczenia, kiedy film ma za zadanie opowiedzieć o miłości i związkach w sposób bliski kinowemu everymanowi. Margot, to postać, której nie można nie lubić: lekko rudawa, z pyzatą buźką, ubrana w stylu retro-french, pogodna i ciepła, potrafi nasikać ze śmiechu do basenu, z drugiej strony być strasznie spięta, jakby nosiła na barkach cały świat. Podobnie jest z Danielem (Luke Kirby): uprzejmym, ciepłym, jednocześnie niezwykle intrygującym i seksownym sąsiadem, który wozi ludzi rikszą dorabiając w celu realizowania malarskiej pasji. No i jest jeszcze mąż, gotujący codziennie kurczaki, aby opracować najlepsze przepisy do książki kucharskiej. Najwyraźniej widzimy jednak problemy Margot, która zmaga się z instynktami swojego ciała, z emocjami. Zostało to cudownie pokazane podczas ujęć w wesołym miasteczku, które przypomniały mi od razu moją ukochaną scenę dyskotekową w <i><a href="http://moralnezwierze.blogspot.com/2012/09/like-crazy-2011.html" target="_blank">Like Crazy</a>.</i> Inne podobieństwo to brak happy endu, za który oba filmy uwielbiam. Niemniej najważniejsze jest to, że oglądając je, czuję jakby snuły opowieść o ważnych momentach mojego życia, a skoro nie zawsze można znaleźć zrozumienie w drugim człowieku, miło je znaleźć w kinie.</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-1716906051696684522012-12-25T11:34:00.000-08:002012-12-25T11:34:39.221-08:00WEGAŃSKI MAJONEZ DO TRADYCYJNEJ SAŁATKI<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-oMyMV-C8h1w/UNn5y0d1VhI/AAAAAAAABwg/M9L-sng-5kU/s1600/1-PC240409.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="193" src="http://2.bp.blogspot.com/-oMyMV-C8h1w/UNn5y0d1VhI/AAAAAAAABwg/M9L-sng-5kU/s200/1-PC240409.JPG" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tradycyjna sałatka warzywna, jest daniem, które jadam kilka razy do roku, niemniej bardzo ją lubię, zwłaszcza podaną tuż po przygotowaniu. W sklepach ze zdrową żywnością bez problemu można dostać dziś <a href="http://weganskiepysznosci.blogspot.com/2011/12/majonez-brunofischer.html" target="_blank">wegański majonez</a>. Niemniej jeszcze łatwiej można dostać mleko sojowe, z którego majonez można łatwo przyrządzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>Składniki: </b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>- </i>1/2 szkl. mleka sojowego</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>- </b>1 szkl. oleju</div>
<div style="text-align: justify;">
- 1/2 łyżki octu</div>
<div style="text-align: justify;">
- 1/2 łyżki musztardy (niezbyt ostrej)<br />- pieprz, sól czarna, czosnek granulowany</div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>Przepis: </b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Do wąskiego naczynia (np. dzbanka) wlewamy mleko, ocet, musztardę i dodajemy szczyptę pieprzu, sproszkowanego czosnku i czarnej soli, (ponieważ smakuje jak jajko idealnie podkreśli smak majonezu). Ubijamy blenderem (blendery mają zwykle szybsze obroty, dzięki czemu łatwiej uda nam się zrobić majonez przy użyciu tradycyjnego blendera, niż np. końcówek do mieszania ciasta, czy ubijania piany w tradycyjnym robocie) przez ok. 10 min, aż mleko się spieni. Następnie bardzo powoli dodajemy olej cały czas miksując przez następne 10-15 min. (ja dodaję łyżeczką od herbaty). Jeśli olej doda się szybko całość się zważy i otrzymamy płyn (olej pływający po mleku). <br />Po zakończeniu (otrzymaniu odpowiedniej konsystencji) można dowolnie doprawić, sporządzając np. sos czosnkowy, albo prosty miks dobry np. do parówek sojowych (majonez+ketchup+musztarda+czosnek+bazylia+oregano). <br /></div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-73186027867639674662012-12-13T12:09:00.000-08:002012-12-13T12:09:17.256-08:00CZEKOLADOWE CIASTO OD PACI<div style="text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-Yr0jAfO1U2w/UMo0v-T9AbI/AAAAAAAABt8/XwMhmcwkUow/s1600/1-PC050366.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="300" src="http://4.bp.blogspot.com/-Yr0jAfO1U2w/UMo0v-T9AbI/AAAAAAAABt8/XwMhmcwkUow/s400/1-PC050366.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Najpiękniejsze ciasto od Paci - wersja z całymi migdałami </td></tr>
</tbody></table>
Jednym z najlepszych prezentów, jakie kiedykolwiek dostałam było wyśmienite ciasto czekoladowe, które upiekła mi <a href="http://pacinka.xemantic.com/" target="_blank">Pacia</a>. Co więcej dostałam je więcej niż raz - w wersji bezcukrowej, cukrowej, z płatkami migdałów i całymi migdałami, w różnych wersjach estetycznych. To ciasto działa troszkę jak narkotyk, bo jest naprawdę przepyszne i co ważniejsze, zawsze wychodzi! Ci, którzy znają Pacię wiedzą, że nie musiałam jej długo prosić o przepis (i to nie tylko dlatego, że jest <a href="http://www.jadlonomia.com/2012/02/ekspresowe-weganskie-ciasto-czekoladowe.html" target="_blank">powszechnie dostępny w sieci</a>), ale dlatego, że Paci niezwykłą przyjemność sprawia niesienie radości innym - brzmi to trochę archaicznie, ale tak to z nią właśnie jest. Postanowiłam więc pewnego dnia kontynuować tę tradycję i upiec ciasto dla najbliższych, oto odrobinkę zmodyfikowany przepis (przede wszystkim z podwójnej porcji, którą piekłam w podłużnej blaszce do chleba).<br />
<br />
<i><b>Składniki: </b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>- </i>4 małe banany;</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>- </i>2 i 2/3 szkl. mąki</div>
<div style="text-align: justify;">
- 1/2 szkl. kakao</div>
<div style="text-align: justify;">
- 1/2 szkl. cukru</div>
<div style="text-align: justify;">
- 2/3 szkl. oleju</div>
<div style="text-align: justify;">
- 2/3 szkl. mleka roślinnego</div>
<div style="text-align: justify;">
- 2 tabliczki gorzkiej czekolady</div>
<div style="text-align: justify;">
- 4 łyżeczki proszku do pieczenia</div>
<div style="text-align: justify;">
- szczypta soli</div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>Na polewę:</b></i> tabliczka czekolady, 4 łyżki mleka roślinnego, kilka kropel olejku rumowego (można też dodać do ciasta), płatki migdałów/orzechy do posypania<br />
<br />
<i><b>Przepis: </b></i><br />
1) Czekoladę należy rozpuścić i dodać do niej olej i cukier, a następnie po wymieszaniu mleko i zmielone na puree banany.<br />
2) W misce przygotować suche składniki.<br />3) Połączyć suche składniki z mokrymi.<br />
<i><b></b></i>4) Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia. Piec ciasto w temp. 180 st. przez ok. 40 min.<br />
<br />
Gdy wystygnie polewamy rozpuszczoną z mlekiem roślinnym czekoladą i posypujemy płatkami migdałowymi/ orzechami/ kolorową posypką - co kto lubi.<br />
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Oryginalna wersja: http://www.jadlonomia.com/2012/02/ekspresowe-weganskie-ciasto-czekoladowe.html</div>
</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-15691165980229428112012-11-26T15:45:00.002-08:002012-11-27T09:26:05.447-08:00KRADNĄC KONIE<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-PXD3QvJSIJg/ULOKDM6EgzI/AAAAAAAABn4/2cKGyGnyIMc/s1600/kradnac_konie.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-PXD3QvJSIJg/ULOKDM6EgzI/AAAAAAAABn4/2cKGyGnyIMc/s320/kradnac_konie.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor: Per Petterson<br />
Tytuł: <i><b>Kradnąc konie</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dawno żadna książka nie zaskoczyła mnie tak pozytywnie. Swoim spokojem, łagodnością, dojrzałością i dystansem. Zabrała mnie do świata pełnego emocji i ciepła, które wyłaniają się z mroźnego, norweskiego klimatu. Dzięki świetnemu przekładowi, który doskonale oddaje oszczędny, acz z mistrzowską precyzją stosowany, język udało mi się nie tylko wczuć w świat dorastającego kilka lat po wojnie nastolatka, ale przede wszystkim ponad 60letniego emeryta, który postanawia zamieszkać samotnie (a właściwie z psem) w podupadającej wiejskiej chatce niedaleko jeziora. <br /><br />
<span style="color: #20124d;"><i><b>"Przez całe życie tęskniłem za samotnością w takim miejscu jak to(...) nawet wtedy, na przykład w czyichś objęciach, gdy ktoś szeptał mi do ucha słowa, które bardzo pragnąłem usłyszeć, potrafiłem nagle zatęsknić za miejscem, gdzie byłoby po prostu całkiem cicho. Mogłem o tym nie myśleć przez całe lata, lecz to nie oznacza, że nie tęskniłem."</b></i></span>(s.11) - kiedy mówię o wczuciu w świat, mam na myśli pogłębiającą się z każdą stroną świadomość, że przedstawiony obraz jest mi niezwykle bliski, tak bliski, że po chwili staje się częścią moich teraźniejszych doznań i wspomnień. Wraz z bohaterem dotykam koni, głaszczę psa, siedzę w chatce grzejąc się przy piecyku, po tym jak złapał mnie ulewny deszcz, czuję zapach rzeki i lasu: <span style="color: #20124d;"><i><b>"Zapach świeżo ściętego drzewa. Rozchodził się od drogi do rzeki, wypełniał powietrze, unosił się nad wodą i wdzierał wszędzie, oszałamiając mnie i powodując zawroty głowy. Byłem w samym środku. Pachniałem żywicą, pachniało nią moje ubranie i pachniały włosy, skóra pachniała żywicą, kiedy leżałaem w łożku i kiedy spałem w nocy. Zasypiałem z tym zapachem i budziłem się z nim, czułem go przez cały dzień. Byłem lasem."</b></i></span>(s.93) Czytanie szybko zmienia się w silne poczucie więzi z
opisywanym światem, sposobem patrzenia na niego. Mam wrażenie, że ta książka jest głęboko
egzystencjalna, trochę jak <i>Obcy</i> Camusa, gdzie najwięcej dzieje się pod powierzchnią. Czasem wkrada się jakaś "złota myśl", jest ona jednak
nienachalna, zwykle łagodnie wkomponowując się w snutą akurat opowieść.<br />
<br />
<i><span style="color: #20124d;"><b>"Słońce świeciło. Siedziałem na tylnej ławeczce z oczami zamkniętymi na światło i na znajomą twarz ojca, wiosłującego spokojnymi ruchami, i zastanawiałem się nad tym, jak to jest stracić życie tak wcześnie. Stracić życie, jak gdyby się trzymało w dłoni jajeczko i puściło je, a ono upadłoby na ziemię i się stłukło, i wiedziałem, że nie można wtedy poczuć absolutnie nic. Umarłeś to umarłeś. Ale co się czuje, jeśli w króciuteńkim ułamku sekundy tuż przed tym zrozumie się, że to już koniec? Była tam wąska szczelina, niczym ledwie uchylone drzwi, w którą starałem się wcisnąć, bo chciałem się tam dostać, z tej szczeliny sączyło się na moje powieki złociste światło słońca, i nagle się przez nią prześlizgnąłem, byłem tam z całą pewnością przez moment i wcale się nie wystraszyłem, tylko zasmuciłem i zdziwiłem panującą dookoła ciszą. Kiedy otworzyłem oczy, to uczucie we mnie pozostało.(...)czułem gdzieś w sobie jakąś maleńką drobinę, całkiem żółtą plamkę, i nie wiedziałem, czy kiedykolwiek zdołam się jej pozbyć." </b></span>(s.69-70)</i> Z dwójką rodziców po sześćdziesiątce, których zdrowie z każdym dniem okazuje się bardziej kruche, coraz częściej staram się przygotowywać do śmierci, choć wiem, że gdy przyjdzie do osób mi bliskich, każda wcześniej poświęcona jej myśl nie będzie miała znaczenia. Niemniej dobrze mi w świecie człowieka, który dokonując retrospekcji, rozmyślając nad możliwymi sposobami życia, próbuje ją oswajać. Najważniejsze jest jednak dla mnie jego przygotowanie do samotności, widoczne już w pełnej napięcia i poszukiwania zrozumienia relacji z ojcem. W więzi, którą rozpoczyna szczere pragnienie akceptacji: <i><span style="color: #20124d;"><b>"Ponad ich
ramionami widziałem jego spojrzenie, w pierwszej chwili zdezorientowane
i bezradne, które potem zaczęło szukać mojego wzroku, a ja jego.
ostrożnie skinąłem głową. Odpowiedział mi tym samym i posłał mi lekki
uśmiech przeznaczony tylko dla mnie, tajemniczy; zrozumiałem, że od tej
chwili jest nas dwóch, że zawarliśmy pakt."</b></span>(s.225)</i> a kończy gorzkie rozczarowanie: <i><b><span style="color: #20124d;">"To
było tak, jakby spadła kurtyna i zasłoniła wszystko, o czym
kiedykolwiek wiedziałem. To było jak zaczynanie życia od nowa. Kolory
były inne, zapachy były inne, wrażenia, jakie rzeczy wywoływały w głębi
mnie, były inne. Nie była to jedynie różnica między gorącem a zimnem,
między światłem a ciemnością, fioletem i szarością, tylko różnica w
sposobie, w jaki odczuwałem strach i w jaki odczuwałem radość."</span> </b>(s.263) </i>A także w stosunku do ludzi, u których nie ma potrzeby szukać zrozumienia:<br />
<i><b><span style="color: #20124d;">"Ludzie lubią, kiedy coś im opowiadasz, w odpowiednich dawkach, oszczędnie, poufałym tonem, i wydaje im się, że cię znają, ale tak nie jest, owszem, wiedzą coś o tobie, bo poznają fakty, ale nie znają uczuć, żadnych twoich opinii, nie mają pojęcia, w jaki sposób to, co ci się przydarzyło, i to, na co się zdecydowałeś, uczyniło cię tym, kim jesteś. Wypełniają twoją opowieść własnymi uczuciami, opiniami i przypuszczeniami, komponują nowe życie, które ma bardzo mało wspólnego z twoim, a tym samym jesteś bezpieczny."</span> </b>(s.85)<b> </b></i>Ten cytat przypomniał mi zresztą pewne zjawisko z lokalnego sklepiku mojego małego miasteczka. Trafiam tam na różnych znajomych rodziców, sąsiadów, a nasze rozmowy wyglądają tak:<br />
- No a Ty Ula, co robisz? Pracujesz?<br />
- Nie, uczę się.<br />
- Jeszcze? O boże, moja Ania/Zosia/Krysia już dawno studia skończyła, teraz to za mąż wyszła/ rodzi drugie dziecko/ kupiła mieszkanie/samochód.<br />
- O, to gratuluję.<br />
- A Tobie ile jeszcze zostało?<br />
- No tak 2,3 lata.<br />
- O jojojo joj. <br />
Po czym dostaję litościwie-pocieszające życzenia. Uśmiecham się, cierpliwie przyjmuję wszystkie rady i odchodzę. <br />
<br />To w jaki sposób pisze Petterson jest niezwykle przyjemne. Wygłaszane słowa, poszukiwanie ciekawego ujęcia starego problemu, błyskotliwe uwagi... przestają tu mieć jakiekolwiek znaczenie. Ważne są dostrzeżone promyki słońca, kolor sukienki, gesty dotykające najgłębszych potrzeb człowieka. Można tu usłyszeć tętent koni i znaleźć przestrzeń dla swojej samotności.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-QgqOD-F1qfg/ULT1IBrJ6aI/AAAAAAAABp8/mIOuEGJQBbc/s1600/DSC_3610.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="265" src="http://2.bp.blogspot.com/-QgqOD-F1qfg/ULT1IBrJ6aI/AAAAAAAABp8/mIOuEGJQBbc/s400/DSC_3610.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<span style="color: #20124d;"> <b>"...wiem, że mogę, że noszę w sobie tę zdolność do bycia sam i nie mam się czego bać."</b></span>(s.193) <br />
<br /></div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-19389853561228836082012-11-26T10:03:00.000-08:002012-11-27T09:32:44.422-08:00DAR (02.08.1976 - 25.11.2012)<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-kR4RINuenS8/ULR_egWOVcI/AAAAAAAABo8/SGPgwahafKA/s1600/602506_10151343439401667_635228454_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-kR4RINuenS8/ULR_egWOVcI/AAAAAAAABo8/SGPgwahafKA/s320/602506_10151343439401667_635228454_n.jpg" width="320" /></a></div>
Dar urodził się jako numer 445 w laboratorium biomedycznym w Bazie Sił Powietrznych Holloman, w 1976 roku. Odstające uszy odziedziczył po mamie, która wykorzystywana była jako maszyna rozrodcza, produkująca szympansy potrzebne do badań; zaś pstrokatą buzię i siłę po tacie, jednym z największych szympansów przetrzymywanych w niewoli. Jako niemowlę trafił pod opiekę Gardnerów (którzy wpadli na pomysł przetrzymywania szympansów w niewoli, w celu uczenia ich języka migowego) i był przez nich wychowywany jak ludzkie, głuchonieme niemowlę. Uniknął tym samym kastracji i usunięcia przysadki mózgowej w pseudonaukowym eksperymencie. W 1981 roku, kiedy Gardnerowie stwierdzili, że nie są w stanie dłużej przebywać z rozbrykanym szympansem płci męskiej (oraz, że kończą im się fundusze na badania, więc po co im taki kłopot), trafił do Ellensburga, gdzie przebywał razem z Moją i Washoe (których już nie ma), oraz Loulisem i Tatu, którzy właśnie przeżywają żałobę po stracie przyjaciela, z którym spędzili ostatnie 31 lat. </div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-XBl4mO9QjCA/ULSDeOqQDMI/AAAAAAAABpg/ucUXH-zrOE0/s1600/enrichment_cargo_net.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-XBl4mO9QjCA/ULSDeOqQDMI/AAAAAAAABpg/ucUXH-zrOE0/s1600/enrichment_cargo_net.jpg" /></a></div>
Dar jako młodziak bardzo lubił wygłupy. Wykorzystywał swoją siłę po to by "brać zakładników" - grożąc, że ich ugryzie, jeśli opiekujący się nim studenci nie dadzą mu łakoci. Uwielbiał bawić się figurkami dinozaurów, do których gadał w języku migowym. Jego najlepszym przyjacielem był Loulis, z którym uwielbiał bawić się w berka i w chowanego. Dwanaście lat czekał wraz z rodziną w Ellenesburgu na to by mieć dostęp do wybiegu na świeżym powietrzu. Uwielbiał wylegiwać się na hamaku, oraz przeglądać czasopisma. Często zakładał różnokolorowe skarpetki, uwielbiał też buty i kapelusze. Jednym z jego ulubionych dań był biały ryż, ale uwielbiał też napoje gazowane, czerwoną lukrecję i lody. Raczej nie bywał agresywny, a przyjaciele określają go jako osobę zrelaksowaną ,pogodną, dobrą z natury. <br />
<br />
Loulis i Tatu wiedzą, że Dar umarł. Siedzą i patrzą się w ścianę, nie mają ochoty na zabawę... ja też nie. Dar był również drogim przyjacielem wielu ludzi, którzy bardzo go kochali i którym teraz z pewnością nie jest lekko. Jego historia, historia Washoe, Moji, Loulisa, Tatu są mi szczególnie bliskie, choć nigdy się nie spotkaliśmy. Kiedy ją poznałam zrozumiałam, że jako ludzie mamy ogromne zobowiązanie wobec wszystkich zwierząt, które cierpią z powodu naszej głupoty (pragnienia luksusu, wygody, przekonań nazywanych 'tradycją', lenistwa). Być może kiedyś ta świadomość zmieni się w poważne działanie na rzecz istot pozaludzkich...bo to byłaby najlepsza forma uczczenia pamięci Dara.<br />
Aktualne informacje o rodzinie Dara: <a href="http://panbloglodytes.wordpress.com/">http://panbloglodytes.wordpress.com/</a> <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-X4zV6LHqUTI/ULSDcUWJeNI/AAAAAAAABpU/3eWlZBIpJMs/s1600/2012-05-02_10-36-24_103.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-X4zV6LHqUTI/ULSDcUWJeNI/AAAAAAAABpU/3eWlZBIpJMs/s1600/2012-05-02_10-36-24_103.jpg" /></a></div>
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-Z_2aLae-koY/ULSDdo-Xp7I/AAAAAAAABpY/0JS2HrQ0E7I/s1600/dscf6373.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="239" src="http://1.bp.blogspot.com/-Z_2aLae-koY/ULSDdo-Xp7I/AAAAAAAABpY/0JS2HrQ0E7I/s320/dscf6373.jpg" width="320" /></a> <br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<a href="http://panbloglodytes.wordpress.com/"></a></div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-77481436164300027312012-11-18T09:14:00.003-08:002013-04-14T12:42:07.427-07:00JAK ZOSTAŁEM PISARZEM <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-sxZZQowl94M/UKjaDC2-lJI/AAAAAAAABdc/8xWioLcojw8/s1600/jp.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-sxZZQowl94M/UKjaDC2-lJI/AAAAAAAABdc/8xWioLcojw8/s320/jp.jpg" width="200" /></a></div>
Autor książki: Andrzej Stasiuk<br />
Tytuł: <i><b>Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej)</b></i>
Wydanie: III, Czarne, Wołowiec 2011<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Jeśli zdarza mi się w księgarni dostrzec dział BIOGRAFIE, omijam go szerokim łukiem z malującym się na twarzy wyrazem lekkiego obrzydzenia. Jest to reakcja niemal automatyczna, jak ta chwila kiedy w TV trafiasz na piosenkę disco polo, <i>Świat według Kiepskich, </i>czy obrady sejmu i od razu przerzucasz kanał. Mimo, że wiesz, iż piosenka może mówić o ważnych dla kogoś wartościach, w serialu znajdziesz wiele życiowych prawd, a słuchając wypowiedzi polityków można podnieść mniemanie o własnej inteligencji. No więc okładki z 30-letnimi celebrytkami dokonującymi na 200 stronach podsumowania swojego szalonego żywota, zapowiedzi historii zdradzanych żon polityków, bądź przećpanych i niekochanych przez nikogo muzyków, wyraźnie zniechęcają do gatunku, który przecież nie winien, że stał się jednym z najmodniejszych sposobów na dorobienie na spłatę kredytu za luksus 300m2. Stasiuk napotkany na szczęście został w dziale powieści a dodatkowo podwójnie polecony, więc podtytuł nie zdołał zniechęcić do czytania, zaś po lekturze <i>Grochowa</i> nie mogłam się doczekać kolejnego tekstu. Faktem jest, że prawie nigdy nie interesuję się biografiami pisarzy, kontekstem w jakim tworzyli, ludźmi, którzy mieli na nich wpływ, tym wszystkim, czym zanudzają poloniści zanim jeszcze człowiek zdąży sięgnąć po książkę. Mam to w nosie z prostego powodu, dobrze napisana książka mówi sama za siebie, nie trzeba się memłać w życiorysach, by styl nas zachwycił, fabuła pociągnęła do ostatniej strony, a treść współgrała, bądź silnie kontrastowała z naszą wrażliwością. No ale to podejście do literatury dość prostackie, które przekląłby każdy porządny <i>intelektualista</i>. Na szczęście takowi nie czytują mojego bloga :) [Przy czym chyba muszę dodać, że intelektualista to pewien rodzaj obelgi, który najlepiej można zrozumieć zasiadając w którejś z krakowskich kawiarni].<br />
<br />
Wracając do <i>Jak zostałem pisarzem</i> muszę przyznać, że od pierwszych stron z książką (ba! autobiografią) się zaprzyjaźniłam, choć jej styl początkowo był lekko irytujący (bo ile można słuchać faceta spod budki z piwem). Tak mi to właśnie Stasiuk wybrzmiewał, jak w dialogu przywinnym, czy przywódczanym. Z drugiej strony jednak zbyt trzeźwy i zdystansowany, a przede wszystkim jakiś taki niemożebnie mądry, wzbudzający nostalgię za czasami, których nie mogłam znać. Ot chociażby: <i><b><span style="color: #20124d;">"Żyliśmy jak zwierzęta. W stadzie. Niektórzy wyglądali jak ostatni kretyni. Nikomu to nie przeszkadzało. Niektórzy byli głupsi niż drewniane pięć złotych. Nikt im złego słowa nie powiedział. Podejrzewam, że już nigdy tak nie będzie."</span></b></i>(s.11)<i><b> </b></i>Kiedy czytałam w <a href="http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,12353377,Narcyz_nie_wierzy__ze_ktos_moze_go_pokochac.html?as=1&startsz=x" target="_blank">całkiem niezłym wywiadzie</a> z nielubianym przeze mnie psychologiem o rodzaju osobowości charakterystycznej dla mego pokolenia zrobiło mi się szalenie smutno. Nie wiem tylko czy dlatego, że żyję w czasach, w których pojęcie dialogu, solidarności, bycia 'byle gdzie, byle razem' odchodzą w zapomnienie; czy dlatego, że żyję wśród takich ludzi, a w związku z tym należy się zastanowić, czy nie najwyższy czas stąd uciekać?<br />
A może to kwestia wieku?<i><b> <span style="color: #20124d;">"Zależało nam na wolności. Dlatego tyle spacerowaliśmy. Całe dnie i noce. I jeździliśmy. Całe miesiące. Dopóki nie zrobiło się naprawdę zimno. Ale nawet wtedy próbowaliśmy. Jak nie stopem, to pociągami bez biletów. Kwity przychodziły do domu. Tam bywaliśmy coraz rzadziej. Tak. Podróżowaliśmy jak jakieś przygłupy."</span></b></i> (s.18) Głupio jednak będąc człowiekiem młodym tęsknić do czasów podróżowania na stopa, spania na peronie (byle dojechać gdzieś tańszą osobówką), siedzenia do świtu przy ognisku, czasów kiedy <span style="color: #20124d;"><i><b>"Zajmowały nas idee, a nie przedmioty".</b></i></span>(s.24) Po tych wszystkich wojnach, walce z komuną, nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się z kawiarnianych pogaduszek, wspólnej przerwy na lunch, wyjścia do kina, zaproszenia na 3daniowy obiad, wysłuchania koncertu, tańców na dyskotece do rana. Co prawda portfel robi się coraz cieńszy, a po kilku miesiącach takich spotkań wiemy o naszym towarzyszu tyle ile wyczytaliśmy w porannych newsach na facebooku, narzekać jednak nie wypada.<br />
<br />
Stasiukowa biografia jest o tyle ciekawa, że jest osobista zupełnie nie wprost. Nie ma tu nachalnej wrażliwości - ckliwości, nie ma nudnego rozbierania przeżyć na czynniki pierwsze. Nie ma taniochy. Zaś jest spojrzenie uważnego obserwatora, zdystansowanego do własnych słabości i otaczających realiów. (<span style="color: #20124d;"><i><b>"Dopiero teraz widzę, że moje życie składało się ze zdarzeń. Kiedyś zdawało mi się, że z myśli i uczuć." </b></i>(s.39)</span>). Tylko naprawdę dobry pisarz potrafi tak wnikliwie oglądać świat, mówiąc o nim w tak przystępnym języku. <br />
<br />
Momentów i słów ukochanych przeze mnie jest tu tak wiele, że właściwie musiałabym przepisać co najmniej kilkanaście stron. Ot, chociażby te z zabawnymi komentarzami na temat filozofów i pisarzy: <span style="color: #20124d;"><i><b>"Próbowałem czytać Marksa, ale mnie znudził. Kupiłem go, bo był bardzo gruby i bardzo tani. Kupiłem też Lenina, ale to był zupełny bełkot. Ani słowa o życiu."</b></i></span> (s.23), jak mimochodem pojawiająca się wzmianka: <span style="color: #20124d;"><i><b>"Camusa też uważaliśmy za przereklamowanego. Owszem, przystojny, ale jak to u Francuzów za grube książki na za cienkie tematy."</b></i></span>(s.113-114) No i moja ulubiona historyjka o Kierkegaardzie, którą Stasiuk opowiada też na początku wywiadu:</div>
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/UVv9eCDrzAs" width="420"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Szczerze mówiąc zaskoczyły mnie koleje jego losów: szwendanie, picie, dezercja przed końcem służby wojskowej, stosunek do więzienia i konspiracji. Niby zalatuje tu żulerką, rodem z Bukowskiego, ale dystans z jakim jest opisywana jest tak duży, że oba światy - człowieka opisującego i opisywanego - nie zawsze kleją mi się w jedną całość. Zresztą nie tylko mi: <span style="color: #20124d;"><i><b>"Zawsze podziwiałem rokendrolowców. Nigdy nie podziwiałem pisarzy. Zawsze chciałem być taki jak Iggy Pop, a nigdy nie chciałem być taki jak na przykład Ignacy Kraszewski albo Władysław Reymont. Gdzieś w moim życiu musiała zajść jakaś pomyłka. Wciąż jest we mnie rozdarcie. Do tej pory zazdroszczę <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Rafa%C5%82_Kwa%C5%9Bniewski" target="_blank">Rafałowi Kwaśniewskiemu</a> a kompletnie nie zazdroszczę Czesławowi Miłoszowi."</b></i>(s.74) </span>Czasem w tym swoim tumiwisizmie Stasiuk objawia się jak jakiś buddyjski mnich, albo stoicki mędrzec. Niby robi głupoty, ale jakby ciągle je obserwował jakimś trzecim okiem. Trafność jego dowcipnie wyrażanych sądów o rzeczywistości, aż boli.<br />
Tu sobie chlapnie, że: <span style="color: #20124d;"><i><b>"Utopia, jaka by nie była, prędzej czy później daje człowiekowi w dupę. Wystarczy ją zrealizować."</b></i></span>(s.40)<b> </b>rozmyślając o anarchizmie czy pacyfistycznych ideach: <span style="color: #20124d;"><i><b>"Pacyfizm, pacyfizmem, ale o tym, żeby nalutować</b></i> <i><b>zomowcom to każdy marzył."</b></i></span>(s.85) idealnie puentując zastane realia: <i><b><span style="color: #20124d;">"Polacy jacy są, tacy są, ale jak przyjdzie do tego, że trzeba władzy wykręcić numer, to nie ma lepszych."</span></b></i>(s.45)<i><b> </b></i>Z podobną dawką humoru pisze też zresztą o sobie, wspominając często niebanalne, a wręcz niezwykle trudne momenty. Szybko jednak łapiąc do nich dystans i poszukując ich źródła raczej w ogólnościach, niż po sartrowsku taplając się w indywiduum, co mi zresztą (jako fance psychologi społecznej) niezwykle odpowiada. Podobnie z nastawieniem do drugiego człowieka - szczerym, życzliwym, bez nachalnego poszukiwania zrozumienia u kogokolwiek - nastawieniem prawdziwego słuchacza bytującego jednocześnie w swoim osobnym świecie. <br />
<br />
No i jest jedno zdanie, które przytulam w tej książce szczególnie, zwłaszcza, że wypowiedziane zostało w kontekście całkiem zabawnym:<br />
<span style="color: #20124d;"><i><b>"Patrzyłem sobie z góry na moje miasto i widziałem, że wyżej już nie zajdę. I wtedy właśnie pomyślałem, że może jednak wyjadę i zostanę w końcu tym pisarzem." </b></i>(s.126)<i><b><br /></b></i></span></div>
<div style="text-align: justify;">
Cieszę się, że dopiero teraz Pana Stasiuka spotykam, nie sądzę bym wcześniej (czasach liceum, kiedy to koledzy z miasta zaczytywali się nim, gdy my śledziliśmy poszczególne linijki <i>Przebudzenia</i> de Mello) potrafiła go tak docenić. Po burzliwej miłości do Bukowskiego i nieco bardziej wyważonej do Konwickiego, miło napotkać taki Złoty Środek. <br />
<br />
<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-33907055091846002962012-10-31T12:07:00.001-07:002012-11-27T09:59:21.215-08:00GROCHÓW (rozważania przy okazji)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-Qs7Gp8W4Dp0/UJE9fkjQh7I/AAAAAAAABSE/j5Rf6GJSzng/s1600/image_gallery+(4).jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-Qs7Gp8W4Dp0/UJE9fkjQh7I/AAAAAAAABSE/j5Rf6GJSzng/s320/image_gallery+(4).jpg" width="210" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor książki: Andrzej Stasiuk</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: <i><b>Grochów</b></i> </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: Czarne, Wołowiec 2012</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Sięgnęłam w końcu po Stasiuka, z każdą stroną czując dobitniej prawdziwość potocznego porzekadła, że: <i>lepiej późno, niż wcale</i>, (które podczas jednej z wycieczek przybrało wersję <i>lepiej na ulicy, niż nigdzie - </i>tuż po wielogodzinnym oczekiwaniu w deszczu, aż znajomy zjawi się z kluczami do mieszkania, podczas gdy ten spał sobie słodko w środku). Cztery opowiadania na zaledwie 100 str., za które zapłaciłam okrutne 31,50 zł okazały się nie tylko warte swojej ceny (jeśli w ogóle na miejscu jest tak konsumpcyjne podejście do obcowania z talentem), ale idealnie wpasowały się w "crustowy" klimat nadchodzących świąt.<br />
<br />
<b>Babka i duchy</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #741b47;"><b>"Niebawem umrą ostatnie babki, które na własne oczy oglądały świat duchów. Oglądały z wiarą i spokojem, oczywiście lękiem też. Żywa, istniejąca nadprzyrodzona rzeczywistość odejdzie wraz z nimi</b><i><b>."</b></i></span>(s.13) Pamiętam, że jako dzieci nieustannie dręczyliśmy się opowieściami o duchach, wymyślonymi, powtarzanymi po zasłyszeniu od starszych kolegów, ale nic nie mogło się równać z tymi opowiedzianymi przez dorosłych. Nie przyszło nam nawet do głowy kwestionowanie historii, które opowiadali z taką powagą. Zwłaszcza, że dotykały rzeczywistości, do której dostęp był naszym największy marzeniem (będąc jednocześnie największym koszmarem). Kiedy więc ciocia wspominała o wujku, który po śmierci położył się w łóżku obok niej, jak gdyby nigdy nic, wierzyłam jej szczerze. Wierzyłam do tego stopnia, że kiedy w dzień pogrzebu przyśniła mi się babcia, rozmawiałam z nią tak, jakby siedziała koło mnie, jakby to, co zachodzi nie działo się w mojej wyobraźni. Wierzyłam, że jej duch jest blisko, że to, co widziałam tego dnia w trumnie - umyte przez moją mamę ciało, z zapaloną obok przez starszą wnuczkę gromnicą -to już nie babcia, nic z tego, co nią było i będzie. Świat duchów odszedł jednak wraz z dzieciństwem pozostawiając po sobie złośliwe resztki: strach przed ciemnością i samotnym przebywaniem późnym wieczorem na cmentarzu. Ciekawe czy dziś dzieciaki dalej próbują wywoływać duchy na koloniach? Bo babuszek, dla których blade zjawy są chlebem powszednim już chyba nie spotkam.<br />
<br />
<b>Augustyn, Grochów</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<b><span style="color: #741b47;">"Pięć, sześć, siedem spotkań w życiu. Zawsze potem jest za mało. Zawsze potem widać, że trzeba było częściej</span></b><span style="color: #741b47;">.</span>"(s.19) Kiedy ostatnio moja poczciwa maminka opowiadała mi o pogrzebie, na który "zjechała cała rodzina aż z Ukrainy" zbulwersowałam się: Jak to? Ta rodzina, która zmarłego nie widziała przez ostatnie 20 lat? Która nie odwiedzała go w szpitalu, nie była przy nim w momentach radości i niedoli? Ta rodzina?!<br />
Kilka lat temu, gdy byłam na drugim może trzecim roku studiów, zmarł mój kolega z liceum. Kolega, który siedział za mną na fizyce i przez którego dostałam pierwszą (i ostatnią) w życiu uwagę za złe zachowanie. Postać to była niezwykła, ot taki kabaret w jednej osobie, mający na podorędziu cytaty z <i>Misia</i>, <i>Seksmisji</i>, modnego wówczas <i>Chłopaki nie płaczą</i>, czy <i>Monty Pythona</i>, oraz wyczucie sytuacji komicznych rodem z serialu <i>Friends</i>. Na pogrzeb jednak nie poszłam. Myślałam wtedy: po liceum nie zamieniliśmy przecież ani słowa... minęło kilka lat, kontakt całkowicie się urwał... tak jakbyśmy się nigdy nie znali. Ostatnie pożegnanie mieliśmy zatem za sobą, a skoro nie płakałam wtedy, nie bardzo rozumiałam, dlaczego miałabym to robić pochylając się nad prochami. W dążeniu do spójności postaw i poglądów zapomniałam, że można po prostu chcieć oddać komuś cześć, pokazać, że na jakimś etapie życia pojawienie się tej właśnie osoby miało dla nas znaczenie, nawet jeśli była jedynie radosnym tłem naszej codzienności. <br />
<br />
<span style="color: #741b47;"><b>"Myśl musi czegoś dotykać. Ja sam muszę nad czymś zapłakać. Nad czymś konkretnym, a nie tylko nad wspomnieniami. Człowiek, który żyje dłużej, powinien mieć szansę stanąć na ziemi, pod którą spoczywa ten, który umarł.</b></span>" (s.92) Nigdy nie przeżyłam śmierci osoby naprawdę bliskiej. Nigdy nie poznałam dziadków, babcie umarły jak miałam chyba 11 i 15 lat, dużo chorowały i tak naprawdę nie mogłam ich bytności w moim życiu docenić. Przyjaciele zaś pojawiają się i odchodzą... ale te odejścia to nawet nie namiastka śmierci, a przede wszystkim umierania. Kiedy myślę o swoim odejściu, chciałabym by było spokojne, niekłopotliwe, pewnie też bezbolesne... a najlepiej w dobrym towarzystwie :) Rzadko kiedy możemy mieć taki komfort, rzadko kiedy też w ogóle o umieraniu myślimy [<span style="color: #741b47;"><b>"Przychodziło ci w ogóle przez myśl, że umrzesz? Albo że ja umrę? Że kiedyś będziemy patrzeć, jak nas zakopują albo wkładają do pieca? Że tylko to będziemy mogli dla siebie zrobić? Tylko patrzeć?"</b></span> (s.83)]. Nie chciałabym jednak planować losu moich zwłok. Msza, pogrzeb, prochy... to wszystko jest przecież dla żywych. Życzyć sobie specjalnego losu własnych zwłok wydaje mi się komiczne. Choć przecież nie uważam bym była czymś więcej, niż ta materia odłączona od prądu. Niech jednak wezmą te zwłoki i święcą, palą, zakopują, rozsypują, jedzą... a jak dobrze pójdzie rozdadzą świeżynkę na narządy. Mnie już nie będzie.<br />
<br />
<span style="color: #741b47;"><i><b>"</b></i><b>Tak mówiłem w kółko, żeby go rozerwać albo rozbawić. Ale najbardziej po to, by nie dać mu dojść do głosu, ponieważ jestem tchórzem</b></span><b>.<span style="color: #741b47;">" </span></b><span style="color: #741b47;">(s.65)</span> Kiedy u mojego taty stwierdzono nowotwór mózgu dobitnie zrozumiałam kolejne porzekadło błąkające się czasem w maturalnych wypracowaniach: <i>memento mori. </i>Kiedy nie było wiadomo, co tak właściwie nas czeka (piszę nas, ponieważ wtedy jak nigdy poczuliśmy, że jesteśmy rodziną): śmierć, kalectwo, tygodnie, miesiące lata... zrozumiałam, że w ogóle o tej nieszczęsnej kostusze zapomniałam (mimo, że przesłuchałam przecież tyle crustowych kawałków, o tym jak to zgnilizna, konająca ziemia kolejno nas pochłaniają :)). No więc kiedy tak nie było wiadomo i trzeba było brać pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze... zagadywałam. A to co na studiach, w domu, o znajomych, o szpitalnym jedzeniu... w którymś momencie jednak mnie dopadło ... i zaczęłam słuchać. Słuchać o tym, że potrzebny jest czas: by zrobić prysznic, naprawić pralkę, że musimy mnie nauczyć zmieniać opony na zimowe i parkować do ciasnego garażu. Czas na spotkania, z rodzeństwem, sąsiadami. No i że gdyby przyszły najgorsze chwile, to "broń boże" żadnego księdza! :)<br />
Czasem sobie myślę, że by kogoś naprawdę usłyszeć, potrzeba wiele odwagi...<br />
No ale wszystko zakończyło się szczęśliwie, tylko we mnie coś się zmieniło. Z kostuchą postanowiłam się zaprzyjaźnić... tak, by już nigdy mnie nie zaskoczyła, a "Grochów" - książka- jest teraz taką przytulanką, która w pięknej formie i bliskiej treści zostanie z nami.<br />
<br />
<b>Suka</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #741b47;"><b>"Bo przecież uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni.</b><b>"</b></span>(s.37) Nigdy nie udało mi się zaprzyjaźnić z żadnym zwierzęciem. Kupowane przez rodziców chomiki szybko z powodu lekkiego podgryzania zaczynały mnie przerażać, bałam się też żółwia oraz więzionych przez lata rybek. Dotknięcie psa, kota, było od zawsze abstrakcją i chyba przez większość dzieciństwa nie miało miejsca. Pies zresztą był figurą nieprzyjemną: wrzeszczący na wsi uwiązany na łańcuchu, albo przyjmujący formę modnego w latach 90tych, sfrustrowanego blokowego jamnika. Kuzyni z bloku na przeciw od początku męczyli jakieś stwory: myszy, szczury, chomiki, papużki, fretki, rybki, żabki, jaszczurki. Był nawet zabłąkany zając zwrócony po wyleczeniu naturze i paru innych lokatorów, których dziś nie pamiętam. Odejście "moich" zwierząt nie było nigdy niczym szczególnym, żółw został pochowany w ogródku bez większych emocji. Chomiki zaś znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Rybki tak szybko się rozmnażały, że same się zjadały, aż z zaniedbania padły wszystkie. Wracały co prawda do mnie w cyklicznych snach co pół roku przez kilka lat by wypominać mi zaniedbanie, ale nie zdarzyło mi się nad ich losem zapłakać. Nie wiem zatem co to przyjaźń ze zwierzęciem innym niż człowiek i właściwie nigdy nie starałam się zrozumieć, jak głębokie może to być uczucie. Jest <a href="http://rudawnikoweperegrynacje.blogspot.com/2011/07/smok.html" target="_blank">tekst</a>, który cudownie opowiada o tej relacjami międzygatunkowej, jednak to, co pisze Stasiuk w kontekście umierania zaopiekowanej przez niego suki, jest dla mnie szczególne: <br />
<b><span style="color: #741b47;">"Tak jakby razem z jej życiem stygły we mnie dobre uczucia dla niej. Jest w tym jakieś niezależne od woli okrucieństwo. Pochylam się i głaszczę. To, co kiedyś było odruchem, staje się świadomą czynnością."</span></b><span style="color: #741b47;">(s.35)</span> Pamiętam bardzo dobrze, jak mama opowiadała mi o umieraniu babci. O tym jak jej własne dzieci miały ogromny problem by się nią wtedy zająć, odwiedzając jedynie jakby z grzeczności. Trochę tak, jakby to umierające <i>coś</i> nie było już ich matką... ale <i>czymś</i> właśnie, odrażającym, śmierdzącym może, a na pewno obcym. Myślę jednak, że się bali. Bali, że stracą oddech, że może coś w nich pęknie... że nie będą mogli być tacy sami. A może przeceniam śmierć? Za drzwiami dzieciaki bawią się w Halloween, kpiąc z niej w najlepsze. Ja nie potrafiłabym chyba jednak urządzić fiesty na cześć zmarłego. </div>
<div style="text-align: justify;">
Pisze Stasiuk, że <span style="color: #741b47;"><b>"Los powoli odchodzi w przeszłość</b></span>."(s.40) W kwestii zwierząt pozaludzkich już dawno nauczyliśmy się podejmować decyzje kiedy i jak odejdą... nie dziwi więc, że chcemy zacząć decydować o sobie. Może więc niedługo nasze odejścia będą jedynie cichym odłączeniem wtyczki. Nie wyobrażam sobie jednak, by moi bliscy byli wtedy sami... dlatego pewnie będę bardzo ostrożna, zanim pokocham jakieś zwierzę, bo ile razy można w życiu umierać?</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-48gSZhEB1XI/UJFnoZbia1I/AAAAAAAABSY/3R76YI-w12Q/s1600/539553_494906410536768_332489834_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="209" src="http://3.bp.blogspot.com/-48gSZhEB1XI/UJFnoZbia1I/AAAAAAAABSY/3R76YI-w12Q/s320/539553_494906410536768_332489834_n.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">PARYSKIE KATAKUMBY</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-39858651533265020222012-09-14T01:47:00.000-07:002013-04-14T12:42:17.842-07:00FILOZOFIA W DEPRESJI <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/--Qo9896Knag/UFIBurY4BqI/AAAAAAAABGo/KwTFmfJ2r0M/s1600/1-P9130093.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/--Qo9896Knag/UFIBurY4BqI/AAAAAAAABGo/KwTFmfJ2r0M/s320/1-P9130093.JPG" width="244" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor książki: Albert Sowa</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: <b><i>Filozofia w Depresji</i></b> </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie:My Book, Szczecin 2004</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ta książka kończy się tam, gdzie moja historia się zaczyna. W 2004 po powrocie z pierwszej w życiu pracy zagranicznej trafiłam na I-wszy rok filozofii. Powitały mnie nowe korytarze, w świeżo oddanym do użytku budynku...nie te, które zauroczyły podczas pierwszego w życiu kontaktu z uniwersytetem, stresującej rozmowy kwalifikacyjnej... nie te, które pomogły podjąć decyzję, jak pokierować własnym życiem. Było to zatem spotkanie chłodne i w takiej relacji pozostajemy do dziś.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<i>Filozofia w Depresji</i> to swego rodzaju "urban legend". Odkąd pamiętam wiele się o niej mówiło... o tym, że odważna, że na faktach, że trzeba to koniecznie przeczytać... No więc nie czytałam. Trochę z przekory i z myślą, że "jaki jest koń każdy widzi" i jeśli coś jest na rzeczy z tym zeszytem zadrukowanym plotkami, to sama się o tym szybko przekonam.<br />
<br />
Z czasem to urban-legend gdzieś się rozmyło... całkiem w końcu znikając i dopadło mnie po kilku ładnych latach, podczas których z Depresją się zaznajamiałam, zżyłam, nienawidząc i kochając ją szczerze, nieustannie marząc by się z niej wydostać, a jednocześnie znaleźć tu kawałek swojego miejsca na ziemi. A może tak jak autor:<i> Szukam centrum miasta. Szukam klucza do tego wielkiego domu, jakim jest Depresja. Czuję, że stoję na zewnątrz nie mogąc wejść do środka i rozgościć się.</i>.. szukałam.<br />
<br />
<b>Depresja...</b><br />
...to miejsce, które odnaleźć możecie wszędzie, które przytrafić się może każdemu. Warto tam zagościć choćby na chwilę, nie tylko by się przekonać, że co Was nie zabije to i wzmocni, ale że smak niedoli może być nawet słodkawy. Zacznijmy jednak od końca, czyli powodu, dla którego właściwie <i>Depresja.. </i>się tu znalazła.</div>
<div style="text-align: justify;">
No więc jest to książka napisana dobrze, ba! bardzo dobrze... porządnym językiem, zwięźle, z humorem, pełna dystansu, autoironii, no i często mniej lub bardziej gorzkiej prawdy o świecie. Tyle chyba powinno wystarczyć tytułem reklamy.<br />
<br />
<b>Książę Przecław...</b></div>
<div style="text-align: justify;">
...kolejna legenda, której źródła nie dane mi było dotknąć. Pomyślałby kto "filozof z krwi i kości"<i>, </i>ale czy da się tę postać w ogóle jakoś streścić.<br />
Ot chociażby jego podejście dydaktyczne: <i>... mądry student poradzi sobie sam,a głupiemu i tak nic nie pomoże(...) nauczyciel filozofii, który nie potrafi powiedzieć w piętnaście minut tego, co ma do powiedzenia, nie może być dobrym nauczycielem.</i> Dawno temu spotkałam kilku poddanych, którzy chyba filozofię mieli podobną,<b> </b>nie wiem tylko, czy z przydziału dostali osobowość, która pozwalałaby na nią przymykać oko. Książę to jednak postać nader ciekawa, trochę taki Bukowski, może bardziej spokojny i intelektualnie sprytny. Na pewno jednak dzielący przynajmniej dwie jego miłości... jedną nazwać można dziś śmiało <i>Świnią na sośnie</i> druga, jak mniemam, utuliła go do wiecznego snu.<br />
O Księciu jednak pisać za wiele nie mogę... lepiej byście sami mu się przyjrzeli, być może pożałujecie, żeście go nie spotkali, a być może, ucieszycie się, że nigdy nie poznacie... To też trochę jak z Bukowskim :)<br />
<br />
<b>O filozofii słów kilka...</b><br />
Jest taki dialog, który szczególnie mnie urzekł i którego nie mogę nie zacytować:<br />
<i>- Filozofia, przynajmniej taka, jaką dotychczas uprawialiśmy, nie ma żadnej przyszłości. Nie ma co oszukiwać siebie i studentów. Trzeba z nią skończyć?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>- Jaka filozofia?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>- W wydaniu klasycznym. Filozofia, jako próba zrozumienia sensu świata. A ja jestem przekonany, że świat nie ma żadnego sensu. Więc trzeba skończyć z filozofią. Żeby nie popaść w absurd.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>- Zakładałeś Instytut w dojrzałym wieku. Nie jako dwudziestolatek, który zdąży zmienić jeszcze dziesięć razy poglądy, zanim dojrzeje. Wiedziałeś co robisz.<br />- Wiedziałem. Do Depresji przyjechałem, bo dali mi mieszkanie. W zamian założyłem Instytut Filozofii. To moje dziecko i zamierzam je zabrać do grobu. (...)</i></div>
<div style="text-align: justify;">
No więc może i zabrał, gdyż moja droga przez/ku/na przekór/do filozofii prowadziła już tylko przez paradygmat analityczny. Tak w <i>Depresji</i> zresztą chyba było i za czasów <i>Księcia</i>... duch Nietzschego, Platona, Abelarda.. których poznałam w licealnych lekturach, nie unosił się nad szeregami ławek. Z drugiej strony zaś nauka skupiona wokół mocno abstrakcyjnych rozważań językowych nie zachęcała do bliższego poznania. <i> </i>Pierwsze kroki więc spacerem się kończyły we mgle i nawet <i>Wierny Tomasz</i>, który porzuciwszy uprzednio czeluście swego przytułku, próbował drogę wytaczać jasną i gwieździstą, nie mógł przywrócić wiary w to, że <i>Depresja</i> ma jakieś centrum, do którego warto dążyć.<br />
<br />
<b>I o filozofowaniu...</b></div>
<div style="text-align: justify;">
- ...<i>Po cóż oglądać się na Wchód czy Zachód, jeśli my sami w Polsce znaleźliśmy niepowtarzalną ścieżkę. Jestem za ideą Solidarności. dziś już rzadko obceną. To nie przeszkadza w indywidualnym rozwoju jednostek, wedle talentu każdego.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>(...)</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>-... Solidarność jest tylko tam, gdzie ludzie wierzą w organiczną koncepcję społeczności. Jedno ciało. Nie można wymyślić mocniejszych więzi międzyludzkich. Nie można mówić o solidarności w społeczeństwie, które kształtuje jednostki autystyczne. Bez drzwi i okien na innych i na świat. (...) Dlaczego my w Instytucie Filozofii nie moglibyśmy tworzyć jednego ciała i jednej duszy? Nie jesteśmy firmą nastawiona na mnożenie pieniądza, ale ośrodkiem, z którego powinien promieniować pewien model kultury... <br /> </i>Tęskno mi do tej wiary w drugiego człowieka, w to, że można coś razem, wspólnie, zgodnie, do celu. Dawno temu trzeba było z tego otrzeźwieć...poważnym ludziom nie przystoi wierzyć i jakkolwiek z agnostycyzmem w sprawach religijnych, bądź ogólnie przyjętym sceptycyzmem w sprawach wszelakich, łatwo się pogodzić... tak z utratą wiary w wspólność idzie nie najlepiej. W końcu, jako szympans ciągnie mnie do spędzania dni na iskaniu, turlaniu, choć w jego bardziej "wyrafinowanym" tudzież po prostu człowieczym wydaniu. Ot choćby jakaś debatka, której istotą nie byłaby chęć zmiażdżenia przeciwnika, a taka bardziej przyjemna, majeutyczna metoda. Dialog, a nie dwa zderzające się monologi. </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<b>O czym to było?</b></div>
<div style="text-align: justify;">
Początkowo odbierałam <i>Filozofię w Depresji</i>, jako kontrowersyjną opowieść o świecie mniej mi znanym i mniej lubianym również. Wszelkie związane z nią legendy, niech jednak pozostaną w przeszłości, warto zaś zajrzeć do tego, co mówi ona o teraźniejszości, zupełnie przecież z nią niezwiązanej. No właśnie czy mówi i czy niezwiązanej? Może jest jakimś powszechnym wyrazem filozoficznej nostalgii do lepszego świata? A może to zwyczajna próba odegrania się na kolegach? Jeśli nawet, to z pewnością próba w najlepszym guście, bez pomyj, zaś z duża dawką dystansu i zaskakująco pozytywnej energii...w obliczu konającego ciała <i>Księcia</i> przytulonego do gnijących zwłok Królowej Mądrości. <br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br /></div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-40143747129219544672012-09-05T06:20:00.000-07:002012-09-05T06:20:04.082-07:00KRYZYSOWA CZEKOLADA Z ORZECHAMI<div style="text-align: justify;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-mfkalItrkh0/UEdP6ll98AI/AAAAAAAABF4/hoDcXIpUej4/s1600/1-P9040063.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><b><img border="0" height="230" src="http://4.bp.blogspot.com/-mfkalItrkh0/UEdP6ll98AI/AAAAAAAABF4/hoDcXIpUej4/s320/1-P9040063.JPG" width="320" /></b></a>Zainspirowana poczynaniami mojego kolegi w <a href="http://kuchniakryzysowa.blogspot.com/" target="_blank">Kryzysowej Książce Kucharskiej </a>(na której niestety, nie zawsze jest wegańsko) postanowiłam podzielić się z Wami bardzo wysublimowanym i trudnym przepisem:) </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-ND-yIqKmrzI/UEdP7W2lyaI/AAAAAAAABF8/EknShGZwbWg/s1600/1-P9040069.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="151" src="http://3.bp.blogspot.com/-ND-yIqKmrzI/UEdP7W2lyaI/AAAAAAAABF8/EknShGZwbWg/s200/1-P9040069.JPG" width="200" /></a><a href="http://3.bp.blogspot.com/-ND-yIqKmrzI/UEdP7W2lyaI/AAAAAAAABF8/EknShGZwbWg/s1600/1-P9040069.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"></a> <b>Składniki:</b> <i><b>czekolada gorzka </b></i>(obojętnie jaka, <a href="http://weganskiepysznosci.blogspot.com/2011/11/sublime-czekolada-gorzka.html" target="_blank">byle tania</a>), <i><b>orzechy laskowe </b></i>(darmowe)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Sposób przygotowania:</b> Idziemy na działkę, albo do lasu i zrywamy orzechy laskowe (teraz jest dobry czas na to, są młode i pyszne). Rozłupujemy i obieramy z cienkiej brązowej skórki. Następnie w miseczce, postawionej na garnku z wrzącą wodą, rozpuszczamy czekoladę. Wysypujemy orzechy do dowolnej formy, zalewamy czekoladą, wstawiamy do lodówki. Jak stężeje mamy: czekoladę z orzechami w cenie czekolady bez orzechów! Czyli smacznie i kryzysowo! Enjoy ;)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-16355742866517382322012-09-02T01:32:00.005-07:002013-04-14T13:59:30.155-07:00LIKE CRAZY (2011) <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-0M1jH4QujTw/UEMN04NIAdI/AAAAAAAABFg/LSb2a63sNFM/s1600/MV5BMjAzOTgyOTU4OF5BMl5BanBnXkFtZTcwNDYxMjcxNg@@._V1._SY317_.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-0M1jH4QujTw/UEMN04NIAdI/AAAAAAAABFg/LSb2a63sNFM/s1600/MV5BMjAzOTgyOTU4OF5BMl5BanBnXkFtZTcwNDYxMjcxNg@@._V1._SY317_.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Reżyseria: </b>Drake Doremus</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Drake Doremus, Ben York Jones</div>
<div style="text-align: justify;">
Kraj i rok: USA, 2011</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Gatunek</b>: melodramat</div>
Główni aktorzy: Felicity Jones, Anton Yelchin<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Trudno ten film opisać spojrzeniem chłodnego i oczywiście lekko wrednego krytyka. Nie wiem, czy komukolwiek się spodoba, czy jest po prostu jednym z wielu nudnych filmów o uczuciach skierowanych do kobiet. Nie chcę jednak się tłumaczyć z tego, jak bardzo mi się spodobał. <br />
Film ma niezwykle prostą fabułę, dotyczy ona każdego związku, zakochania, rozstania, jakie przeżyliście, przeżyjecie... bez względu na to, czy spotkały Was podobne okoliczności. Opowiada o nich przez emocje wyrażane w dźwiękach, gestach, mimice bohaterów. Nie przeszkadza w nim zatem skrótowość, przeskakiwanie okresów czasu... bo chodzi o kwintesencję, którą jest pokazanie tego, o czym na co dzień być może wstydzilibyśmy się mówić. Bo miłość, zakochanie, rozstania...im człowiek starszy tym bardziej wstydliwe. Przyznać się przed sobą, przed światem, że są w stanie nas pochłonąć tak proste, choć wzniosłe emocje... niebanalnie o nich opowiedzieć, współodczuwać z tymi, którzy je przeżywają, z wiekiem jest coraz trudniej.<br />
Polubiłam ten film, za aktorów, za cudowną rolę Felicity Jones, ale także Antona Yelchina. Ich twarze są takie swojskie, naturalne, zwyczajne. Każde z nich przedstawia bliską sercu wrażliwość... nie wiem tylko na ile bliską kinowemu evrymanowi. Ja te twarze uwielbiam, malujące się na nich troski, uśmiechy, lęki, niepewności. Spojrzenia...tembr głosu... podkreślone cudownym wybrzmieniem fortepianowych dźwięków. <br />
Jeśli kiedykolwiek chciałabym opowiedzieć o takich emocjach (a wątpię bym chciała): emocjach tęsknoty, emocjach porozumienia, emocjach rozejścia się życiorysów i ponownego ich splatania... nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić lepiej, niż przekazał to w prosty (być może dla wielu banalny) sposób ten film. Nie tylko w historii głównych bohaterów... <br />
<br />
Polecam <i>Like Crazy</i>, dlatego że mówi coś o chwilach... o wrażliwości... które być może znacie, które przeżywacie, przeżywaliście, lub chcielibyście przeżyć. <br />
Tworzące jego oprawę utwory skomoponowane przez Dustin'a O'Hallorana są niesamowicie przyjemne.<br />
Chociażby <i>We Move Lightly</i>:</div>
<br />
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/U7vFDgZKty8" width="420"></iframe>
Zresztą na youtubie znajdziecie wszystkie utwory ze<a href="http://youtu.be/-uVZT1roV8w" target="_blank"> ścieżki dźwiękowej</a>. Ten, który jest mi bliski z uwagi na sceny w filmie obrazujące pewien stan umysłu nie jest autorstwa O'Hallorana, ale świetnie się wkomponowuje w estetykę filmu.<br />
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/igNx7zU1Bto" width="420"></iframe><br />Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-18332454209462035182012-08-26T10:27:00.004-07:002013-04-14T12:42:33.032-07:00BIEGANIE - PRÓBY<div style="text-align: justify;">
Słyszałam nie raz od znajomych, że biegali, biegają, umówili się na bieganie. Na babskich portalach ciągle rozpisują się o tym, jak tylko dzięki bieganiu można naprawdę zrzucić wagę. Do tego przyjaciel coś tam wspominał o półmaratonach, jakie to niby cudowne uczucie, ale wiadomo, o takim gadaniu to tylko człowiek myśli "co za świr" (bo kto normalny z własnej woli biegnie 20 km). No ale przyszedł dzień, że ja i moje ciało przestaliśmy się zupełnie rozumieć. Mózg hasał z książki na książkę, z ekranu na papier a reszta w jakimś półmroku sennym zapadała się w sobie. W końcu dopadła mnie stara prawda, która każdą babę w końcu dopada, czyli duże lustro w przytulnym, acz obcym mieszkaniu, a że w tym jakoś czasie pojawił się też na VeganWorkout <a href="http://veganworkout.org.pl/jak-w-koncu-zaczac-biegac/" target="_blank">artykuł o bieganiu</a>, no to cóż mówię... spróbować nie zaszkodzi.<br />
<br />
<div style="color: #351c75;">
<b>Bieganie dzień 1.</b></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Po pierwszym bieganiu na FB wariata-półmaratończyka, który ów link do artykułu zamieścił napisałam:<br />
"<span class="commentBody" data-jsid="text">W sumie w niczym mi ten tekst
nie pomógł. Poszłam pobiegać i co... po 50m zadyszka..no ale maszeruję,
żeby znów zacząć, zaczynam biegnę.. znów zadyszka dodatkowo coś zaczyna
lekko kłóć w biodrze.. no to idę..znów biegnę i dupa znów zadyszka.
Minęło całe dłużące się w nieskończoność 10 min. a ja mam ochotę skoczyć
z mostu... więc myślę sobie, dobra olać ten interes, nie każdy musi do
cholery biegać. Wracam, głowa mnie boli, uszy mnie bolą... nawet nie mam
siły nienawidzić tego całego biegania.<br /> I co niby ma mnie
zmotywować, by znów tego próbować? Ani to przyjemne, ani radosne.. Na
siłowni przynajmniej jest przystojny trener przed którym jakoś tak
głupio się obijać, a tu co: dróżka, alejka, drzewka.... że niby dla
siebie? (...) Naprawdę nie wiem skąd wziąć motywację by to okropne doświadczenie chcieć powtórzyć... to całe darmowe bieganie, to jakaś bzdura... ja myślę,
że to wymyślili jacyś sadomasochiści."</span><br />
No, ale następnego dnia budzę się i o rety, ja mam ciało, czuję lekkie mrowienie w nogach, rękach... przyjemne. Nie zakwasy żadne, ale takie poczucie ciała, które wykonało jakąś pracę. Myślę sobie... no dobra, coś może ten cały cyrk jest wart, ale jak tu się nie załamać na starcie, skoro przebiegnięcie w szkole 300 m to było wyzwanie nie do pokonania. No mówią niby, że muzyka, ale to pewnie bajki jakieś, siadłam jednak i ułożyłam playlistę.</div>
<div style="text-align: justify;">
--- dzień przerwy---<br />
<div style="color: #351c75;">
<b>Bieganie dzień 2.</b></div>
No dobra, jest trochę wody, komórka z braku zegarka, chusteczki (bo alergia) i mp3. <br />
Zaczynamy od nieśmiertelnej piosenki zagrzewającej do walki, zgodnie z poradą "Nagraj kilka piosenek, których się wstydzisz...": </div>
<br />
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/Lp99IGfHIkA" width="420"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Eminema starczyło na jakieś 150m, ale nie pozostało nic innego, po tych wielkich przygotowaniach, jak maszerować i podejmować kolejne próby. W myśl idei: wytrzymam 30 min. na dworze próbując biegać. Pomogła troszkę wizualizacja figury <a href="http://youtu.be/8Uee_mcxvrw" target="_blank">Yolandi</a> i chillout <a href="http://youtu.be/1H5loYi6wVc" target="_blank">Paula Kalkbrennera</a>. No ale oczywiście nie na tyle by móc biec bez przerw chociażby 5 min., 500m... to dalej w marzeniach ściętej głowy. Jako, że poszło lepiej niż razem poprzednim powstała iskierka nadziei: może te gadania wariatów od biegania mówiąc coś o rzeczywistości. Być może jest taki świat możliwy, w którym ja będę biegać.</div>
<div style="text-align: justify;">
--- dzień przerwy: pływanie---</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="color: #351c75;">
<b>Bieganie dzień 3.</b></div>
No i przyszedł kryzys, niby miało już być tylko lepiej, ale jak człowiek w dniu przerwy wypływa się jak głupi w zimnej jeziorowej wodzie, no to wraca biedny do dnia pierwszo-drugiego i człapie w kółko. Już nawet <a href="http://youtu.be/WhqyzmzEuTk" target="_blank">motywujące piosenki</a> nie udźwigną zmęczonego ciała. Przynajmniej jakaś wymówka jest, czemu tak słabo idzie, więc znów iskierka nadziei.<br />
--- dzień przerwy---</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-GfR8h1YNJKk/UDo9msxv8jI/AAAAAAAABCo/wEAZa15yB3I/s1600/1-IMG_0425.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-GfR8h1YNJKk/UDo9msxv8jI/AAAAAAAABCo/wEAZa15yB3I/s320/1-IMG_0425.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fragment mojej alejki do biegania :) </td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<div style="color: #351c75;">
<b>Bieganie dzień 4, 5...</b></div>
Próby biegania przypadły mi do gustu dopiero jak udało mi się przebiec całą alejkę (raptem 300-400m). Przekonałam się, że tym razem nie chodzi już o zadyszkę, ale o ciało, które jest jakieś takie ciężkie, jakby oderwane. Głowa biegnie, w niej mózg podrygujący do kolejnej piosenki, do której wstyd się przyznać (nawet nie wiedziałam, że ma taki <a href="http://youtu.be/WL1hlzLsUaU" target="_blank">podrygująco-tyłkowy teledysk</a>), ale nogi nie nadążają, stawy rzężą.. a serce się rwie.. już by biegło po polach, łąkach, lasach.<br />
<br />
Nadal próbuję. Ot biegnę 350 metrów robię 40 sekund przerwy i znów 350 m i 40 s i znów 350.. aż w końcu udało mi się i pobiec 700. Myślałam, że to już koniec, ale radość nie pozwoliła odpoczywać i jeszcze z 2 razy po 350m. I tak jakoś te moje próby wyglądają.<br />
<br />
Wielu pomyśli - o czym ona w ogóle gada i to jeszcze na blogu, toż co to za problem przebiec 700m. Eh mądrale, może i nie problem, ale nie dla takiego książko-laptopo-serialo-uzależnieńca jak ja. Toż na w-fie piątki miałam z gimnastyki, a przebiec nie mogłam całe życie nawet jednego okrążenia. Nauczyciele zamiast motywować mawiali: no tak, dobrze się uczy, to nie musi biegać; rodzice: na jaki Ty dziecko SKS chcesz się zapisać, w domu siedź, ucz się, a nie głupoty wymyślasz.<br />
Fitness, siłownia, pływanie... są niczym w porównaniu do biegania, które jest prawdziwym wyzwaniem.<br />
Czy się nie poddam?<br />
Póki co mam swoją muzykę i support system, który w moich próbach odgrywa najważniejszą rolę.</div>
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/L0TvnWRSyr4" width="420"></iframe><br />
[Teledysk ironiczny, ja się skupiam na słowach]Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-10259850538178577342012-08-14T08:00:00.001-07:002012-08-14T08:01:46.278-07:00WROCŁAW LOWE<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-left: 0px; margin-right: auto; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-EacKzLfUHGU/UCo_BMJwxNI/AAAAAAAAA-E/W9eAcN7xyHM/s1600/1-IMG_0319.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="202" src="http://3.bp.blogspot.com/-EacKzLfUHGU/UCo_BMJwxNI/AAAAAAAAA-E/W9eAcN7xyHM/s320/1-IMG_0319.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><b>Dworzec PKP </b></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
We Wrocławiu bywałam zwykle przejazdem na godzinkę, dwie: a to w podstawówce, kiedy punktem obowiązkowym podczas powrotu z Krakowa była <a href="http://www.panoramaraclawicka.pl/" target="_blank">Panorama Racławicka</a>, a to w liceum, kiedy wracając z gór bez skutku próbowałam znaleźć jakieś wegańskie jedzenie, czy z okazji konferencji, kiedy ledwo starczyło czasu by podreptać chwilę po rynku w drodze na<a href="http://www.filozofia.uni.wroc.pl/" target="_blank"> Instytut Filozofii</a>, z którego wrócić komunikacją miejską w weekend to niełatwa sprawa (zwłaszcza jeśli chce się akurat zdążyć na dworzec). No i wreszcie zdarzyło się tak, że dostałam w prezencie dość czasu by temu miastu przyjrzeć się bliżej (plus bonus: przewspaniałych przewodników), stąd chęć podzielenia się kilkoma obserwacjami.
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Jedziemy</i></b>
<br />
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-40OSzjrebLE/UCpC7-zW85I/AAAAAAAAA-Y/RVS35CqFHL0/s1600/1-IMG_0331.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="145" src="http://3.bp.blogspot.com/-40OSzjrebLE/UCpC7-zW85I/AAAAAAAAA-Y/RVS35CqFHL0/s200/1-IMG_0331.JPG" width="200" /></a>Niektórych może to doprowadzać do szału (zwłaszcza nowicjuszy bez mapy i GPS'a), ale we Wrocławiu jest mnóstwo ulic jednokierunkowych, które pozwalają na bardzo dobrą organizację ruchu w mieście. Odnosi się wrażenie (być może błędne), że korki zdarzają się tu rzadko, wszędzie łatwo dojechać, a na zatłoczonych ulicach centrum zawsze znajdzie się jakieś miejsce do zaparkowania. Jeśli ktoś nie zdecydował się przyjechać autkiem, zostanie powitany przez świeżutko odremontowany dworzec, w którym zadbano o takie chociażby detale, jak oznaczenia dla niewidomych wytłoczone w języku Braille'a (znajdują się one np. na poręczach przy schodach prowadzących na peron), czy utrzymanie starych, neonowych napisów w miejscu nad kasami, (do których Wrocławianie byli najwyraźniej przywiązani). Komunikacja miejska również wydaje się działać bez zarzutów, choć wciąż tkwi mi w pamięci problem z dojazdem (rzadko kursujące autobusy) na położony daleko od centrum Instytut Filozofii. (Swoją drogą to skandal :), że ta kluczowa dla wszystkich nauk dziedzina wylądowała poza pięknymi budynkami uniwersyteckimi, które możemy oglądać w centrum).<br />
<br />
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-ftk0y5RhQkA/UCpG63Vr-AI/AAAAAAAAA-o/fD5Nc6T1hTU/s1600/1-IMG_0232.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a><a href="http://4.bp.blogspot.com/-ftk0y5RhQkA/UCpG63Vr-AI/AAAAAAAAA-o/fD5Nc6T1hTU/s1600/1-IMG_0232.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a><a href="http://4.bp.blogspot.com/-ftk0y5RhQkA/UCpG63Vr-AI/AAAAAAAAA-o/fD5Nc6T1hTU/s1600/1-IMG_0232.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a><a href="http://4.bp.blogspot.com/-ftk0y5RhQkA/UCpG63Vr-AI/AAAAAAAAA-o/fD5Nc6T1hTU/s1600/1-IMG_0232.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://4.bp.blogspot.com/-ftk0y5RhQkA/UCpG63Vr-AI/AAAAAAAAA-o/fD5Nc6T1hTU/s200/1-IMG_0232.JPG" width="185" /></a><i><b>Gapimy</b></i></div>
<div style="text-align: left;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-vz6TzXsMWPU/UCpNs4awDFI/AAAAAAAAA_A/vwBWHrFI9fM/s1600/1-IMG_0197.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="151" src="http://3.bp.blogspot.com/-vz6TzXsMWPU/UCpNs4awDFI/AAAAAAAAA_A/vwBWHrFI9fM/s200/1-IMG_0197.JPG" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><b>Hala Stulecia</b></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
We Wrocławiu zdecydowanie jest się na co pogapić. Jak wiadomo każdemu z nas zdarza się popełniać błędy, więc dla wszystkich tych, którzy postanowili na chwilę zapomnieć o antykoncepcji, dobrym rozwiązaniem jest zapakowanie bachora w któryś z zabytkowych tramwajów o malowniczych nazwach (np. Baba Jaga, Juliusz), dzięki którym nie tylko zyskamy trochę spokoju, ale sami będziemy mogli poobserwować mosty, kamienice i zabytki, oraz skutecznie przetransportować się w konkretne miejsce. Możemy tu również znaleźć ciekawostki językowe (i nie chodzi o starą gumę do żucia przyklejoną pod siedzeniem). </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-QyBTqss_nPo/UCpSdYYksOI/AAAAAAAAA_Y/p7wBLPXDzj4/s1600/1-IMG_0148.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="246" src="http://2.bp.blogspot.com/-QyBTqss_nPo/UCpSdYYksOI/AAAAAAAAA_Y/p7wBLPXDzj4/s400/1-IMG_0148.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><b>Widok z Odry na Ostrów Tumski</b></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-ze1XshteVSc/UCpWYYjRkpI/AAAAAAAAA_0/aDVla2n_Y1s/s1600/1-IMG_0264.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-ze1XshteVSc/UCpWYYjRkpI/AAAAAAAAA_0/aDVla2n_Y1s/s1600/1-IMG_0264.JPG" /></a>Jeśli akurat dopisała nam pogoda warto wybrać się w okolicę <a href="http://www.halastulecia.pl/home-odw?m=1" target="_blank">Hali Stulecia</a>, gdzie czeka ładnie przystrzyżona trawka niezbędna dla błogiego lenistwa, tudzież fontanny, przy których można sobie strzelić wieczorem wesołą fotkę tańcząc do dubstepowo-dyskotekowej selekcji :), bądź poczekać na odrobinę klasyki, po to by pogapić się w neony niczym za starych czasów w ognisko. Najciekawszą opcją dla mnie było wypożyczenie kajaku i możliwość spojrzenia na centrum Wrocławia z perspektywy wody. Oprócz możliwości napotkania kaczuszek i machania do turystów pływających po Odrze na leniwych barkach, można też zrobić sobie darmową pocztówkę z widokiem na Ostrów Tumski, no i wyskoczyć na siku przy obozowisku rodzimych skłotersów, które mieści się w malowniczej okolicy, tzn. tuż nad wodą. No a jak już wyjdziemy z kajaków jest też gdzie podreptać. Niektórzy lubią spędzać czas na rynku, bo tam szemrze szklana fontanna (czyli darmowa woda;)), jest mnóstwo knajpek, no i dużo atrakcji dla dzieciarów. Turyści zazwyczaj biegają też po Wrocku w celu szukania niezwykle tu popularnych krasnali (mi one wciąż kojarzą się z ogrodowym kiczem, no ale wprowadzenie takiego powtarzającego się elementu w wielu częściach miasta, właściwie jest całkiem urocze, choć biegać by mi się za nimi nie chciało). O wiele bardziej wymowna wydała mi się wizyta na <a href="http://www.wroclaw.pl/30731.dhtml" target="_blank">Jatkach</a>, gdzie postawiono pomnik nawiązujący do dawnej działalności handlowej Wrocławia, a mający niezwykły wydźwięk. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span id="goog_1217442684"></span><span id="goog_1217442685"></span><span id="goog_1217442667"></span><span id="goog_1217442668"></span></div>
<div style="text-align: left;">
<span id="goog_1217442684"></span><span id="goog_1217442685"></span><span id="goog_1217442667"></span><span id="goog_1217442668"></span></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-T6DO3sskaLQ/UCpYCD8gjzI/AAAAAAAABAk/Uni8pg69RWw/s1600/1-IMG_0292.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="152" src="http://3.bp.blogspot.com/-T6DO3sskaLQ/UCpYCD8gjzI/AAAAAAAABAk/Uni8pg69RWw/s200/1-IMG_0292.JPG" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><b>Ku czci Zwierząt Rzeźnych</b> </td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: left;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-iJaZRzTBGuI/UCpYBf6WsqI/AAAAAAAABAc/1GTDzO3_B14/s1600/1-IMG_0290.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="201" src="http://3.bp.blogspot.com/-iJaZRzTBGuI/UCpYBf6WsqI/AAAAAAAABAc/1GTDzO3_B14/s400/1-IMG_0290.JPG" width="400" /></a><a href="http://4.bp.blogspot.com/-1JBWX4KWhrA/UCpWdFdDYfI/AAAAAAAAA_8/x66F3ra9lhg/s1600/1-IMG_0286.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"></a></div>
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-SHXr0HvK5gY/UCpSh5NkDxI/AAAAAAAAA_g/lSd1t-vn4_s/s1600/1-IMG_0139.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Kto wie, być może kiedyś takich pomników będzie w Polsce więcej, w końcu coś tak prymitywnego i etycznie złego, jak jedzenie mięsa w warunkach klimatycznych gdzie nie jest to konieczne, musi prędzej czy później zniknąć z naszego życia.<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-xfzgFs9uvBI/UCpdd3ywvXI/AAAAAAAABA4/gR8dirURBqU/s1600/1-IMG_0245.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-xfzgFs9uvBI/UCpdd3ywvXI/AAAAAAAABA4/gR8dirURBqU/s320/1-IMG_0245.JPG" width="209" /></a><i><b>Knajpujemy</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-Rs0ISG_e3T0/UCpgR8dU3xI/AAAAAAAABBM/aJvF33Mqvy0/s1600/1-IMG_0169.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"></a>Polska jest takim krajem, gdzie weganizm przyjmuje się dość wolno, w związku z czym jak tylko trafiam do większego miasta szukam przyjaznych miejsc, gdzie można zjeść etyczne pyszności bez konieczności tłumaczenia co oznacza słowo weganizm i odsyłania dań do kuchni. Za tę wegańską normalność (oprócz niepowtarzalnego klimatu) można się we Wrocławiu zakochać. Już w osiedlowym sklepie można dostać wegańskie pasty, pasztety i słodycze, ale to oczywiście tylko początek. Nie wymienię wszystkich miejsc, bo niestety na wszystkie zabrakło czasu. Udało mi się jednak zjeść syty posiłek, w dość popularnym i prowadzonym przez hardcorowców "<a href="http://www.zlemieso.pl/" target="_blank">Złym Mięsie</a>". Zestaw: falafle + frytki + surówka +humus kosztował tam ok. 12 zł i był naprawdę dobry. Z ochotą zajadałam też pyszny tofurnik z polewą czekoladową i wisienkami. Z racji tego, że jestem ogromnym łasuchem na wszystko co słodkie, w <a href="https://www.facebook.com/Machina.Organika" target="_blank">Machina Organika</a> wciągnęłam przepyszne razowe naleśniki z poziomkami, brzoskwiniami, śmietaną z orzechów nerkowca, podane na brzoskwiniowym musie i ładnie przyozdobione czekoladą. Niemniej najpyszniejszą słodkością, za którą zdecydowanie trzeba przyznać 10/10 było najlepsze ciasto czekoladowe jakie do tej pory jadłam. Polecam więc wyprawę do <a href="http://nalanda.pl/" target="_blank">Nalandy</a>.</div>
<span id="goog_1217442744"></span><span id="goog_1217442745"></span><br />
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-j3fQyqIVUQE/UCpgTazvMvI/AAAAAAAABBU/UvmUe0UfXUc/s1600/1-IMG_0172.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="133" src="http://3.bp.blogspot.com/-j3fQyqIVUQE/UCpgTazvMvI/AAAAAAAABBU/UvmUe0UfXUc/s200/1-IMG_0172.JPG" width="200" /></a> Moje serce zdobyła jednak ostatecznie <a href="http://www.czajowniawroclaw.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=6&Itemid=5" target="_blank">Czajownia</a>. Tak, tak, nie jakiś tam wegański bar, ale herbaciarnia. Oczywiście można tam zjeść przepyszny humus (robiony w wersji, którą pamiętam z libańskiej restauracji, kiedy jeszcze istniała w Szczecinie), albo baklawę. Wybór herbat zachwyca (począwszy od ich malowniczego opisu w karcie, poprzez smak, aż do możliwości kilkakrotnego ich zalewania by otrzymać różną jakość naparu). Niezwykle przyjemna (dla oka i ucha) obsługa, ale przede wszystkim cudowny ogród w podwórku, który w półmroku świec robi niesamowite wrażenie, gwarantują idealne miejsce na długie rozmowy. Gdy się tam zasiądzie nie chce się wychodzić, a zwłaszcza kiedy jest się w towarzystwie najlepszych przewodników/rozmówców, jakich można sobie wymarzyć.<br />
<br />
No a jak człowiek się znudzi miejskim klimatem, to z Wrocławia wszędzie blisko i można np. wygodnicko pospacerować sobie po pagórkach w Rudawach Janowickich, które są niesamowicie urokliwe (a to tylko godzinka drogi).<br />
<span id="goog_1217442794"></span><span id="goog_1217442795"></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/--BT5kg44zls/UCpkHqgbt5I/AAAAAAAABBs/9iKxr3Q0A08/s1600/1-IMG_0032.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://2.bp.blogspot.com/--BT5kg44zls/UCpkHqgbt5I/AAAAAAAABBs/9iKxr3Q0A08/s200/1-IMG_0032.JPG" width="150" /></a><a href="http://4.bp.blogspot.com/-GsoKEDRlOF8/UCpkGncwSaI/AAAAAAAABBo/VJ_xgTpM9wE/s1600/1-IMG_0027.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://4.bp.blogspot.com/-GsoKEDRlOF8/UCpkGncwSaI/AAAAAAAABBo/VJ_xgTpM9wE/s200/1-IMG_0027.JPG" width="150" /></a><a href="http://1.bp.blogspot.com/-q_Mb2ensXrA/UCpkIRuhdqI/AAAAAAAABB4/sc_Orv5CZBQ/s1600/1-IMG_0046.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://1.bp.blogspot.com/-q_Mb2ensXrA/UCpkIRuhdqI/AAAAAAAABB4/sc_Orv5CZBQ/s200/1-IMG_0046.JPG" width="150" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-q_Mb2ensXrA/UCpkIRuhdqI/AAAAAAAABB4/sc_Orv5CZBQ/s1600/1-IMG_0046.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a><br />
<br />
<span id="goog_1217442746"></span><span id="goog_1217442747"></span><br /></div>
</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-60875717869014457132012-08-05T08:30:00.002-07:002013-04-14T12:42:45.057-07:00Charles Bukowski, Z SZYNKĄ RAZ!<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-CLus_WhGQyE/UB6Pe79BkHI/AAAAAAAAA0g/3KBwsUl1RqE/s1600/z-szynka-raz-b-iext3652805.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-CLus_WhGQyE/UB6Pe79BkHI/AAAAAAAAA0g/3KBwsUl1RqE/s1600/z-szynka-raz-b-iext3652805.jpg" /></a></div>
<i>Z szynką raz!</i> a właściwie: <i>Ham on Rye</i> (Szynka na życie) to opowieść o dzieciństwie i dorastaniu Bukowskiego. Została przewrotnie dedykowana: "Wszystkim ojcom" i chciałabym, by matki i ojcowie tego świata ją przeczytali.</div>
<div style="text-align: justify;">
Bukowski pisze szczerze, wulgarnie, jego talent wciąga i odpycha: brutalnością, chamstwem, pesymizmem, jednocześnie objawiając ogromne pragnienie życia, życia przede wszystkim po swojemu!<br />
<br />
Takie historie widzieliśmy na wielu amerykańskich filmach: dziecko wychowywane bez miłości, ojciec sadysta, zastraszona matka, bieda, głupota otoczenia...jednak w telewizji wszystko kończy się happy endem, a przynajmniej zemstą,…ale nie u Bukowskiego. Tutaj rzeczywistość dotyka nas aż boli… wreszcie zaczynamy choć trochę rozumieć, skąd się wziął ten genialny pisarz. Brzydota, spowodowana źle leczonym trądzikiem, bójki z kolegami spowodowane brakiem miłości i pewności siebie, okropny stosunek do kobiet spowodowany postawą matki... dużo roboty dla psychoanalityka albo whisky, tudzież taniego wina.<br />
<br />
To, co lubię w Henrym Chinaskim to jego pragnienie samotności. Niby wynika ze smutku, depresji, zawiedzenia otoczeniem, ale jest w nim jednocześnie ogromny pęd życia. Jego historia to opowieść o inteligentnym młodzieńcu, posiadającym ohydnych rodziców oraz bardzo brutalne i niezwykle przejmujące doświadczenia, które zdają się nie mieć końca. Nic dziwnego, że ostatecznie wyrasta na zgorzkniałego sukinsyna, zaskakuje jedynie to, że niektórzy byli w stanie go wyłącznie jako takiego postrzegać. </div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Czasem wydaje mi się całkiem straszne, że Bukowskiego czyta się z taką łatwością…zapałem i …przyjemnością. Jego świat wciąga. Można nim gardzić, można go żałować, ale nie sposób nie docenić.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
"No dobra Boże, powiedz, że naprawdę jesteś. To tyś mnie tak urządził. Chcesz mnie sprawdzić. A jeżeli to ja ciebie sprawdzę? Jeżeli powiem, że cię wcale nie ma? Wystawiłeś mnie na najcięższą z prób, dając mi takich rodziców i te wrzody. I chyba ją zaliczyłem. Jestem twardszy od ciebie. Gdybyś teraz zaraz zszedł tu do mnie na dół, to bym ci splunął w twarz, jeżeli w ogóle masz twarz. A jak u ciebie ze sraniem? Ksiądz nam tego nie powiedział. Kazał tylko nie wątpić. A niby w co? Wydaje mi się, że za bardzo się na mnie uwziąłeś, więc mówię ci, złaź, teraz ja cię sprawdzę!" - z religią Henry dał sobie szybko spokój tak jak z : wiarą w rodziców, przyjaźnie, uczciwość i uprzejmości, a jednak trwała w nim potrzeba bliskości z drugim człowiekiem, której niestety w żaden sposób nie udawało mu się wypełnić. <br />
<br />
Parszywy Bukowski w swoim parszywym życiu trwał, jako idealny obserwator kontestujący przykrą rzeczywistość i choć według autora jego biografii nie wszystkie jego opisy trzeba traktować serio, to film o nim, który wkleję poniżej, tę gorzkość jego egzystencji raczej podkreśla niż rozświetla.<br />
<br />
Nie chcę wiele pisać o Bukowskim, kiedy widzę góry i zachwycam się ich pięknem, to milczę, podobnym uczuciem darzę jego twórczość. Nie potrafię opisać, jak bliska jest mi ta postać. Być może każdy, kto mnie zna choć trochę i przeczyta to zdanie powie: no jak to? Bukowski bliska postać? Przecież nie pijesz, nie ćpasz, jesteś poukładaną studentką, weganką, czyli typem czytelnika, ba człowieka, którym Bukowski po prostu by gardził. Rzeczywiście tak jest, gdyby dane nam się było spotkać, być może otrzymałabym 5 minut audiencji u wybitnego pisarza i to tylko gdybym włożyła podwijającą się wysoko spódnicę i pończochy (Bukowski miał ogromny fetysz kobiecych nóg) Tylko ja nigdy bym nie chciała spotkać Bukowskiego, tak jak żadnego innego autora, którego cenię. Wolę jego obraz w mojej głowie i bytujące tam z nim pokrewieństwo.<br />
<br />
Polecam tę książkę, choć to <i>Kobiety</i> są najwybitniejszą prozą popełnioną przez Zapitego Bohatera zbuntowanej młodzieży. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A gdybyście chcieli troszkę autora poobserwować, to posklejali dokument o nim (w j.ang. jest w lepszej jakości):</div>
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/eUokVel8lXQ" width="420"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor książki: Charles Bukowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: <i>Z szynką raz!</i> </div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumacz: M. Kłobukowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: Noir sur Blanc, Warszawa 2002</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-2365209781071020062012-07-17T13:20:00.000-07:002012-07-17T13:20:52.574-07:00TORCIK KAKAOWY Z KREMEM BUDYNIOWYM<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-EyIRsgnE3IY/UAXAkME5_OI/AAAAAAAAAxY/Pt-J2wDzFEE/s1600/IMG_0163.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-EyIRsgnE3IY/UAXAkME5_OI/AAAAAAAAAxY/Pt-J2wDzFEE/s320/IMG_0163.JPG" width="320" /></a></div>
<b>Składniki ciasto (blaszka ok.25 cm):</b><br />
- 2 i 1/4 szkl. białej mąki;<br />
- 1 i 1/4 szkl. cukru;<br />
- 4 łyżki kakao;<br />
-1,5 łyżeczki proszku do pieczenia;<br />
- szczypta soli;<br />
- 7,5 łyżek oleju;<br />
- aromat rumowy/rum;<br />
- 1,5 łyżki octu;<br />
- 1,5 szkl. <a href="http://weganskiepysznosci.blogspot.com/2011/12/golden-soya-napoj-sojowy-o-smaku.html" target="_blank">mleka roślinnego</a> lub wody; <br />
<b>Składniki na krem budyniowy:</b><br />
- 2,5 opakowania budyniu waniliowego/toffi/czekoladowego (+<a href="http://weganskiepysznosci.blogspot.com/2011/12/oatly-napoj-owsiany-o-smaku-naturalnym.html" target="_blank">mleko roślinne</a>,cukier);<br />
- 250g miękkiej margaryny roślinnej (np. Sojola);<br />
<b>Składniki dodatkowe:</b><br />
<b>- </b>sok/syrop/dżem wiśniowy/porzeczkowy;<br />
<b>- </b>polewa czekoladowa<b> </b>(opcja dla wygodnych)<b>;</b><br />
<b>- </b>bułka tarta/kasza manna, do posypania blaszki;<b> </b> <br />
<b>Przepis na ciasto:</b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-CwNQeLU1d-8/UAXAo1YG6pI/AAAAAAAAAxg/WuCJyHzVLgM/s1600/IMG_0036.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="http://1.bp.blogspot.com/-CwNQeLU1d-8/UAXAo1YG6pI/AAAAAAAAAxg/WuCJyHzVLgM/s200/IMG_0036.JPG" width="200" /></a></div>
1) Do miski wsypać wszystkie suche składniki na ciasto, wymieszać, zrobić dołek, do którego należy wlać składniki mokre w tym kilka kropli olejku rumowego (do smaku).<br />
2) Wszystko wymieszać mikserem, lub łyżką.<br />
3) Wysmarować blachę (ok. 25 cm średnicy) tłuszczem, posypać bułką tartą/kaszą manną i wylać masę. <br />
4) Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 C, na ok.35 min. (sprawdzać patyczkiem, czy ciasto jest suche).<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-z5AgoF6FPpk/UAXAqFHtBfI/AAAAAAAAAxo/g8vX3u5Fqfw/s1600/IMG_0043.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="128" src="http://4.bp.blogspot.com/-z5AgoF6FPpk/UAXAqFHtBfI/AAAAAAAAAxo/g8vX3u5Fqfw/s200/IMG_0043.JPG" width="200" /></a></div>
5) Ciasto ostudzić i przekroić na tyle warstw ile nam się uda, można również upiec dwa ciasta, za każdym razem używając połowy podanych wyżej składników, wtedy będzie łatwiej zrobić zgrabny i wielowarstwowy torcik.<br />
<b>Przepis na krem:</b><br />
1) Ugotować budyń wg przepisu na opakowaniu, tylko zamiast 1 opakowania, rozrobić 2, a nawet 2,5 opakowania, tak by budyń był bardzo gęsty.<b> </b>(Czyli np. z 500 ml mleka sojowego odlewamy szklankę, w której rozrabiamy 2 opakowania budyniu; resztę mleka gotujemy z podwójną ilością zalecanego na opakowaniu cukru; wlewamy rozrobiony budyń, zagotowujemy aż zgęstnieje).<br />
2) Budyń należy dobrze wystudzić, tak aby był całkiem zimny.<br />
3) Następnie budyń miksujemy stopniowo dodając po kawałku margaryny, aż dodamy całość i otrzymamy pyszny krem.<br />
<b>Efekt końcowy:</b><br />
Zanim przekrojone warstwy przełożycie kremem warto je posmarować czymś kwaśnym, dla kontrastu do słodkiego kremu i ciasta, np. syropem/roztopionym dżemem z surowej czarnej porzeczki<b>, </b>wiśni etc.<br />
Na wierzchu można również użyć kremu, bądź gotowej <a href="http://weganskiepysznosci.blogspot.com/2012/02/polewa-orzechowa.html" target="_blank">polewy czekoladowej</a>. (Na zdjęciu polewa czekoladowa deserowa + orzechy włoskie).Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-57977780413356828402012-07-16T12:01:00.005-07:002013-04-14T12:42:57.981-07:00Aldous Huxley, NOWY WSPANIAŁY ŚWIAT<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-bF2c2fZMJHo/UARku21QaiI/AAAAAAAAAxM/NBOejqR7-r8/s1600/nowywspanialy.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-bF2c2fZMJHo/UARku21QaiI/AAAAAAAAAxM/NBOejqR7-r8/s320/nowywspanialy.jpg" width="201" /></a></div>
<span id="goog_2069482563"></span><span id="goog_2069482564"></span>Są takie książki, popularne i cenione, które jakimś dziwnym sposobem omijały nas (tudzież my je omijaliśmy) tak szerokim łukiem, że nawet wstyd się przyznać, iż się ich nie czytało. No ale przecież wiecie, jak jest, a to nie ma w spisie lektur szkolnych (nawet tych nadobowiązkowych;)), a to nie ma w bibliotece, a to jak masz pożyczyć od kolegi, to zapominasz wziąć ze sobą przy pożegnaniu. No i pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, trafiasz na to rozsławione dzieło, element wtrąceń i porównań czynionych w programach wieczornych i telewizji śniadaniowej, ten wyrzut sumienia (źródło wkurzającego do granic: <i>No co Ty, nie czytałaś tego?). </i>No więc przeczytałam! I oto garstka mojej refleksji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="color: #674ea7; text-align: justify;">
<i><b>Są takie dzieła, które się nie starzeją.</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Po Equilibrium, Gattace, oraz mniej wyrafinowanych katastroficznych wypocinach Hollywoodu, czytanie<i> <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Brave_New_World" target="_blank">Nowego Wspaniałego Świata</a></i>, opowieści o hodowli dzieci z butli, warunkowanych do wykonywania określonych zadań, po to by z uśmiechem skonać, nie robi wielkiego wrażenia (byłoby całkiem fajnie móc, coś takiego przeczytać w 1932r.) Niemniej dla osób, które na co dzień wyobraźnię trzymają w ryzach wyznaczonych zadań i doczesności, być może będzie to ciekawostka. Niestety, odnoszę wrażenie, że troszkę za późno się za tę lekturę zabrałam, może gdybym przeczytała ją pod koniec podstawówki. Dziś po prostu trąci myszką.<br />
<br />
<i style="color: #674ea7;"><b>Nie każdy czytelnik to idiota.</b></i><br />
Powieść jest krótka, wartka, wciągająca, ale też denerwująca. Od początku czuje się, że opisywaną rzeczywistość należy oceniać negatywnie. Autor nawet nie sili się w pokazywaniu jej licznych zalet. Są one wymieniane, ale od pierwszych stron czujemy ciążące nad wszystkim widmo, perspektywę sokratejską pośród krzątających się głupców. No a im dalej, tym gorzej, aż do kulminacyjnego momentu, w którym autor łaskawie objaśnia nam na czym polega wyższość rzeczywistości jaką znamy, nad tą stworzoną sztucznie w celu zapewnienia: stabilności, ładu, harmonii. Na szczęście są zalety, które to zdenerwowanie pozwalają opanować.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b><span style="color: #674ea7;">Nie ma to jak poczucie humoru</span>.</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b></b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b></b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
" <i><<Czyliż nie ma litości w niebiosach,</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Co by wejrzała w otchłań mego bólu?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>O droga matko, nie odpychaj mnie!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Opóźnij ślub o miesiąc, tydzień choć;</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>A jeśli nie, to ściel mi małżeńskie łoże</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>W mrocznym grobowcu, gdzie Tybalt spoczywa... >></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Helmholtz wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Matka i ojciec (zabawna nieprzyzwoitość) zmuszają córkę, żeby sobie wzięła chłopca, którego ona nie chce! A ta idiotka nie mówi, że ma innego (w danej chwili przynajmniej), którego woli! (...) najwyższym wysiłkiem powstrzymywał napór swej wesołości, jednakże wzmianka o <<drogiej matce>> (wypowiedziana pełną bólu intonacją Dzikusa) i o martwym ciele Tybalta, najwyraźniej nie skremowanym i trwoniącym fosfor w jakimś mrocznym grobowcu, to już było dlań za wiele."<br />
<br />
Toż to nie trzeba żyć w <i>Brave New World</i>, by zupełnie nie kumać Shakespeare'a ;), ale tak sobie myślę, że byłoby cudownie móc żyć na Ziemi za kilka wieków. Pryskać śmiechem na tą przestarzałą technologię blogowania, będąc przyzwyczajonym do czuciofilmów. Brzydzić się starych grubych ludzi, będąc do końca swoich dni sprawnym i pięknym. Nie rozumieć fenomenu rodzenia dzieci powodującego bóle i rozrywanie skóry. Latać sobie superhelikopterkiem do rezerwatu dzikich, którzy wierzą w Boga, żyją w monogamii i się pocą.<br />
<br />
<i style="color: #351c75;"><b>A czemu nie wspaniały?</b></i><br />
O powieści mówi się, że to antyutopia, więc nie wiem, czy będę mogła powiedzieć: a dlaczego nie odwrotnie? Przecież jak jesteś książkowym "epsilonem", "gammą", czy innym tam niższym modelem człowieka (przeznaczonym do wykonywania określonej pracy i uwarunkowanym na bycie szczęśliwym z powodu swojego wyglądu, zawodu, sposobów spędzania wolnego czasu) to nie możesz jednocześnie chcieć być nieszczęśliwym w imię wolności przez duże W. Jeśli konstrukcja nie posiadałaby wad (osobników, które czują się w zastanym porządku nieswojo), panowałoby ogólne szczęście, utopia byłaby zrealizowana i nie byłoby 3cioosobowej perspektywy, która nam powie, jak to beznadziejnie być w Matrixie. <br />
<u><br /></u>
<u>Biada temu, kto wyciągnąłby mnie z Matrixa!</u><b> </b><br />
<br />
Swoją droga, jak to naiwne wierzyć, że człowiek wyciągnięty z Matrixa będzie posiadał tak silne pragnienie prawdy, że nie będzie chciał dać sobie spokoju z tym całym syfem. Huxley trafia w punkt pokazując reakcję ludzi na mówkę o wolności wygłaszaną przez Dzikusa i Helmholtza (głównych bohaterów). No ale niestety, ponieważ sam (Huxley) postanawia przywołać swój abstrakcyjny świat do porządku, no to się okazuje: że ładem, ktoś musi zarządzać, a ten ktoś sam musi być w nieładzie, żeby wiedzieć jak ład najlepiej realizować. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatecznie wydaje mi się, że nie można chcieć być nieszczęśliwym Sokratesem, jeśli się jest szczęśliwym głupcem, więc niech Sokratesy sobie oglądają Gattacę i Equilibrium i płaczą, jak by to było beznadziejnie bez tych naszych wszystkich ułomności, a ja tam się zabieram za produkowanie identycznych dzieci z butelek ;P <br />
<i><b><br /><span style="color: #674ea7;">Uwaga, uwaga.</span></b></i><br />
No dobrze, tak już całkiem serio, to jeszcze dwa słowa o etyce. Mam wrażenie, że każdy, kto choć trochę nią się zajmuje zauważył u siebie taką chęć porządkowania pewnych spraw i dążenia do jak najlepszego systemu, który by pozwolił zyskać optymalne rozwiązanie w kwestii: dążenie do szczęścia ogółu vs. wolność. Wydaje mi się coraz częściej, że tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić, zwłaszcza żyjąc w społeczeństwie. Pokazuje to nam hierarchiczny świat zwierząt i nasze hierarchiczne zarządzanie Ziemią<br />
Co gorsze, im więcej myślę o powszechnej szczęśliwości tym więcej nakazów i zakazów przychodzi mi do głowy. Jest to troszkę przerażające. (Zakazać zabijania zwierząt na mięso. Nakazać oszczędzać zasoby wody i energii. Zakazać brania większości narkotyków. Nakazać zdrowe odżywianie i ruch. Zakazać posiadania dzieci rodzinom patologicznym. Nakazać adopcje parom, które wybierają invitro. Itp. itd.) A przecież jak ognia boimy się tych ograniczeń. Przecież NWŚ jest pochwałą naszej wolności, codzienności - ułomności, nieszczęścia i wolności wyboru. <br />
Więc co tu robić z tą całą etyką?</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-68567240345511114832012-07-16T03:20:00.001-07:002013-04-14T12:43:13.124-07:00FALAFLE<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Z5jdVozEcMs/UAPnXH0ngjI/AAAAAAAAAxA/x9CNol2ps7k/s1600/falafele6.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-Z5jdVozEcMs/UAPnXH0ngjI/AAAAAAAAAxA/x9CNol2ps7k/s320/falafele6.JPG" width="320" /></a></div>
<b> Składniki:<br />- </b>pół paczki cieciorki;<br />
- pęczek pietruszki;<br />
- 2 ząbki czosnku (lub czosnek w proszku);<br />
- średniej wielkości cebula;<br />
- mąka; <br />
<i>Przyprawy:</i><br />
<i>-</i> sól;<br />
- pieprz;<br />
<i>- </i>kmin rzymski;<br />
- olej rzepakowy;<br />
* przyprawa warzywna/kostka bulionowa;<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-2Rea_psIAk4/UAPnU-U8L9I/AAAAAAAAAww/r_twF_C80XI/s1600/falafele2-001.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="146" src="http://1.bp.blogspot.com/-2Rea_psIAk4/UAPnU-U8L9I/AAAAAAAAAww/r_twF_C80XI/s200/falafele2-001.JPG" width="200" /></a></div>
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-QzWz8FrXyVI/UAPnV0sBeOI/AAAAAAAAAw4/CcyGiFuFqSU/s1600/falafele3.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="160" src="http://4.bp.blogspot.com/-QzWz8FrXyVI/UAPnV0sBeOI/AAAAAAAAAw4/CcyGiFuFqSU/s200/falafele3.JPG" width="200" /></a><b>Przepis:</b><br />
1) Cieciorkę namoczyć przez noc.<br />
2) Jeżeli chcecie otrzymać delikatne falafle, należy ją ugotować dodając do wody sól, bądź przyprawę warzywną, a następnie zmiksować na gładką masę. / Jeśli lubicie falafle chrupkie, po nocy i kawałku dnia moczenia, wystarczy cieciorkę zmielić w maszynce "do mielenia mięsa" <i>(nie wiem jak inaczej nazwać ten sprzęt kuchenny, ale chyba należy napisać: </i>zmielić grubo), bez uprzedniego gotowania.<br />
3)Podczas mielenia dodać duży pęczek posiekanej pietruszki <i>(osobiście nie znoszę pietruszki, ale w falaflach jej nie czuć, więc sypcie dużo!)<br />, </i>wycisnąć ząbki czosnku i dodać posiekaną cebulę <i>(jeśli ktoś ma żołądek wrażliwy na cebulę, jak ja, warto ją wcześniej podsmażyć).</i>4) Doprawić: szczyptą soli, pieprzu, porządną łyżeczką kminu <i>(najlepiej próbować)</i>, oraz dosypać tyle mąki, aby można było z masy swobodnie formować zwięzłe kotleciki.<br />
5) Smażyć z obu stron na głębokim tłuszczu.<br />
SMACZNEGO!Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-10567230096270461982012-07-14T12:32:00.000-07:002013-04-14T14:00:34.205-07:00INCEPTION (2010)<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-3eFgfHCt5jc/UAHZS1fPFRI/AAAAAAAAAuI/aue9BWFkQuI/s1600/Inception_ver3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-3eFgfHCt5jc/UAHZS1fPFRI/AAAAAAAAAuI/aue9BWFkQuI/s320/Inception_ver3.jpg" width="216" /></a></div>
<b>Reżyseria:</b>Christopher Nolan</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Christopher Nolan</div>
<div style="text-align: justify;">
Kraj i rok: USA, 2010</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Gatunek</b>: dramat sci-fi</div>
<div style="text-align: justify;">
Główni aktorzy: Leonardo DiCaprio, Joseph Gordon-Levitt, Ellen Page</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Są filmy, które widział prawie każdy, o których sukcesie było głośno w mediach, wśród krytyków i które zostały docenione przez akademie filmowe. Czasem do takich filmów zaliczyć możemy przereklamowane nudziarstwa np. <a href="http://www.filmweb.pl/film/%C5%BBelazna+Dama-2011-584251" target="_blank">Iron Lady</a>, a czasem filmy, które warto będzie polecać przez następne kilka lat, jakim oczywiście jest <a href="http://www.filmweb.pl/Incepcja" target="_blank">Incepcja</a>.<br />
<br />
Kiedy już myślałam, że najlepsze sci-fi mamy za sobą (mam tu na myśli serię Alien cz.1-4), pojawiła się Incepcja, pomysł niezwykle świeży, pełen artyzmu i dawno zapomnianej finezji. Właściwie przypisując ten film do gatunku dramat sci-fi dokonałam arbitralnego wyboru, gdyż znajdziemy tu również bardzo dobre elementy sensacyjne, (niektórzy twierdzą nawet, że to thriller :)), w połączeniu ze spajającym fabułę wątkiem melodramatycznym, a wszystko w przyjemnej dawce surrealizmu. Dobór obsady jest wręcz idealny. Pomijając wybitnego Leonardo DiCaprio (jeśli ktoś śmie w ową wybitność wątpić, niech wróci do filmów <a href="http://www.filmweb.pl/Aviator" target="_blank">Aviator</a>, czy <a href="http://www.filmweb.pl/Krwawy.Diament" target="_blank">Blood Diamond</a>), mamy najświeższe gwiazdy Hollywood: Josepha Gordona-Levitta, (o którym już zresztą <a href="http://moralnezwierze.blogspot.com/2012/05/mysterious-skin-2004.html" target="_blank">wspominałam</a>) i wschodzącą Ellen Page.<br />
<br />
Film opowiada historię niezwykłego wynalazku i człowieka, który jego użycie opanował niemal do perfekcji. Dom Cobb specjalizuje się w wykradaniu, niezwykle przydatnych dla świata wielkiej finansjery, sekretów. Zostaje zaangażowany w misję, która być może pozwoli mu uporać się z przeszłością (zapłatą za wykonane zadanie będzie upragniony powrót do dzieci i rodzinnego domu), ale przede wszystkim stawia przed nim największe zadanie w dotychczasowej karierze. Tym razem zamiast kraść, musi w bardzo delikatny i wyrafinowany sposób, coś podłożyć, podłożyć w niezwykle fascynujące, a zarazem niebezpieczne miejsce, jakim jest: ludzka podświadomość. Jak tam dotrzeć i jednocześnie nie pogubić się w zlepku elementów własnej i cudzej wyobraźni, wspomnień i teraźniejszych doznań, opowie Wam oczywiście <i>Incepcja</i>. <br />
<br />
Na mnie film zrobił ogromne wrażenie. Wykorzystanie na nowo, starego problemu filozoficznego (Skąd wiemy co jest rzeczywistością?), który w najlepszej formie pojawił się dotychczas w Matrixie, stało się kolejny raz kinowym hitem. Pomysł jest mi szczególnie bliski z uwagi na przeżywane przeze mnie raz na kilka miesięcy <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/False_awakening" target="_blank">fałszywe przebudzenia</a>., pojawiające się przez całe dzieciństwo<a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Lucid_dreaming" target="_blank"> świadome śnienie</a>, oraz niezwykle rzadki <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Sleep_paralysis" target="_blank">paraliż senny.</a> Kto doświadczył powtarzających się wielokrotnie pod rząd fałszywych przebudzeń, świetnie odnajdzie się w klimacie filmu. Dodam tylko, że ja po tym, jak wybudzałam się kilkunastokrotnie do kolejnego snu, (w którym znajdowałam się kolejny raz w moim własnym pokoju, w którym rzeczywiście spałam i który nagle zmieniał się w koszmar); miałam przez minutę, czy kilka ogromny problem z tym, aby uwierzyć, że po prawdziwym przebudzeniu jestem już w rzeczywistości (a nie jej podróbce urojonej we śnie). Równie przerażające jest doświadczenie przebudzenia, kiedy nasze ciało jeszcze śpi i nie można nim poruszyć. Mam nadzieję, że nie będą mnie takie niespodzianki nawiedzać na starość. Świadome śnienie jest w porównaniu czymś niesamowicie przyjemnym. Przez całe dzieciństwo miałam sny, w których byłam świadoma, że śnię i które mogłam w związku z tym modyfikować (choć w sposób ograniczony, np. latanie było możliwe tylko do ok. 1m od ziemi), dopiero kilka lat temu pojawiły się sny, w których nie zdaję sobie sprawy, że są snami. Wraz z nowym doświadczeniem przyszły niestety fałszywe przebudzenia.<br />
<br />
Serdecznie polecam Incepcję, pozwala poruszyć troszkę zmurszałą, zastałą i przywiązaną do praw fizyki, biologii i etyki, dorosłą wyobraźnię.</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-54837262145982653562012-07-13T14:13:00.000-07:002012-07-17T03:49:01.574-07:00BANANOWA FASOLKA Z KOMOSĄ/ KUSKUSEM<div style="text-align: justify;">
Lubię gotować, ale nie jest to moja pasja. Interesują mnie proste, smaczne dania, które mogę szybko przygotować zarówno dla siebie, jak i dla znajomych. Myślę, że warto się nimi podzielić. Kilka prostych wskazówek, dla kuchennych leniuszków.</div>
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-19K0z5NN3ow/UACJ-tAIR5I/AAAAAAAAAt8/ou8z5MTb5nY/s1600/P3200388-001.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="231" src="http://1.bp.blogspot.com/-19K0z5NN3ow/UACJ-tAIR5I/AAAAAAAAAt8/ou8z5MTb5nY/s320/P3200388-001.JPG" width="320" /></a><b>Składniki:</b><br />
- 2 banany;<br />
- 1 puszka czerwonej fasolki;<br />
- mleko kokosowe/lub wiórki kokosowe;<br />
- 2/3 szklanki komosy ryżowej(można użyć kuskus);<br />
- 1 puszka pomidorów;<br />
- 1 średniej wielkości cebulka;<br />
<i>Przyprawy:</i><br />
- sól;<br />
- kmin rzymski;<br />
- chili;<br />
- warzywko;<br />
- olej rzepakowy;<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Przepis: </b></div>
<div style="text-align: justify;">
1) Najlepiej rozpocząć od wstawienia wody (ok. 2 szklanek) na komosę. Do wody dodać troszkę <a href="http://weganskiepysznosci.blogspot.com/2012/02/przyprawa-warzywna-do-potraw-natur.html" target="_blank">przyprawy warzywnej</a>. Gdy woda się zagotuje wsypać komosę i gotować, aż cała woda się wchłonie. <br />
(Jeśli używacie kuskus, to nie należy go gotować, tylko wsypać do potrawy tuż po dodaniu pomidorów).</div>
<div style="text-align: justify;">
2) Na patelnię wlać olej i podsmażyć cebulkę.</div>
<div style="text-align: justify;">
3) Gdy cebulka nabierze złotego koloru wrzucić na patelnię pokrojone w grube plastry banany.</div>
<div style="text-align: justify;">
4) Należy poczekać aż banany lekko zmiękną i dorzucić przepłukaną wcześniej fasolkę.</div>
<div style="text-align: justify;">
5) Po ok. 1-2 min. dorzucić puszkę pomidorów.</div>
<div style="text-align: justify;">
6) Po następnych 2 min. dorzucić ugotowaną komosę.</div>
<div style="text-align: justify;">
7) Przyprawić: szczyptą soli, szczyptą chilli, kminem rzymskim (1 mała łyżeczka, lub więcej do smaku), mlekiem kokosowym (jeśli korzystamy z wiórek, warto je najpierw lekko uprażyć na patelni).</div>
<div style="text-align: justify;">
8) No i pozostaje już tylko dusić wszystko razem, aż fasolka zmięknie.</div>
<div style="text-align: justify;">
SMACZNEGO!</div>Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-54916332914578415912012-07-03T02:04:00.002-07:002012-07-03T02:04:26.488-07:00Tylko 8 minutPonad 13 milionów wyświetleń. Niby stare, ale jak najbardziej aktualne: proste i przyjemne ćwiczenia na mięśnie brzucha.<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/sWjTnBmCHTY" width="420"></iframe>Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-84541067841011210042012-06-19T17:10:00.001-07:002013-04-14T14:05:42.285-07:00Detachment (2011)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-kt8waphL8UY/T859qFftBJI/AAAAAAAAApA/Kg2t5ByBOEc/s1600/Detachment_poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-kt8waphL8UY/T859qFftBJI/AAAAAAAAApA/Kg2t5ByBOEc/s320/Detachment_poster.jpg" width="215" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Reżyseria:</b>Tony Kaye</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Carl Lund</div>
<div style="text-align: justify;">
Kraj i rok: USA, 2011</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Gatunek: </b>dramat psychologiczny</div>
Główni aktorzy: Adrien Brody<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jest to wyjątkowy film. Pozornie kolejna, choć bardziej niż zwykle melancholijna, opowieść o stanie współczesnej edukacji w USA, a dokładniej historia Henry'ego, który przybywa do kolejnego liceum na zastępstwo i pokazuje nam, jak trudno być nauczycielem. Jednak scenariusz filmu nie jest banalny, nie skupia się na młodych gniewnych, którzy zostają uratowani przez utalentowanego belfra. Jest to obraz o nieustannych zmaganiach jednostki, przede wszystkim samej ze sobą - z przeszłością, teraźniejszością i niepewną przyszłością. O poszukiwaniu niewielkich fragmentów w ludzkich życiorysach, które pozwolą wykrzesać choć odrobinę nadziei na zmianę. Główny bohater - to z jednej strony silny i pewny siebie nauczyciel, który potrafi zmusić młodzież do myślenia, uchylić rąbka tajemnicy o mechanizmach jakie nim kierują, wreszcie okazać empatię i zrozumienie będąc pod presją przepisów. Z drugiej strony to człowiek lekko zagubiony, w świecie swoich emocji, wspomnień, żyjący niejako z brzemieniem jakie niesie ze sobą powołanie do wykonywania coraz trudniejszego zawodu.<br />
Zdradzając elementy <a href="http://www.filmweb.pl/film/Z+dystansu-2011-587177" target="_blank">fabuły</a> warto wspomnieć o: ściągniętej z ulicy Erice, która zadamawia się w mieszkaniu bohatera po tym, jak zaoferował jej coś do jedzenia. Nie poznajemy jej historii, natomiast film pozwala nam doskonale zrozumieć emocje, które towarzyszą jej niezwykle trudnej relacji samej ze sobą, która tak naprawdę sprowadza się do tak bardzo znamiennego, a niezwykle ważnego w budowaniu tożsamości nastolatków, poszukiwania akceptacji. Pragnie jej również Meredith, która w Henry'm pokłada jedyną nadzieję na zmianę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Detachment to film dobry pod tak wieloma względami, że trudno je będzie tutaj wszystkie wymienić. Zachwycają zdjęcia (zbliżenia) przeplatane rysowanymi na tablicy i czasem mocno ironicznymi rysunkami; delikatna ścieżka dźwiękowa; gra Adriana Brody'ego, który jest fenomenalny w tym wcieleniu udręczenia połączonego z optymistycznym stosunkiem do rzeczywistości (wiarą w młodych ludzi, która tak bardzo jest im potrzebna); dobór obsady. Przedstawione w filmie realia życia szkolnego, uczniów, ale przede wszystkim nauczycieli są boleśnie znamienne dla współczesnej rzeczywistości i niestety nie tylko amerykańskiej. Myślę, że równia pochyła na jakiej znajdujemy się w polskim szkolnictwie zmierza dokładnie w tym samym kierunku. Jest to zatem bardzo ważny obraz dla każdego człowieka, który podjął się trudnego wyzwania i obowiązku, jakim jest nie tylko bycie nauczycielem, ale przede wszystkim rodzicem. W tym filmie rodzice są nieobecni, a ich sporadyczne pojawianie się wiąże się z bezkrytycznym traktowaniem własnych dzieci, których zazwyczaj po prostu nie znają.<br />
Detachment wyraża to, co trzeba dziś powiedzieć na temat bycia nauczycielem, bycia uczniem, bycia rodzicem, w niesamowitych dialogach, scenariuszu, który dla wielu osób przeszedł chyba niezauważony. Ten film nie tylko jest godny polecenia, ale wręcz moim zdaniem jest obowiązkowy.</div>
Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-53600292925395515232012-05-20T12:03:00.000-07:002012-05-20T12:06:33.264-07:00Kaki King<div style="text-align: justify;">
Mój kolega twierdzi: <i>Kaki King jest najlepszym gitarzystą</i> i robi to chyba w imię idei <a href="http://pacinka.xemantic.com/2011/06/you-dont-have-to-genderize-it.html" target="_blank"><i>you don't have to genderize it </i></a>, bo Kaki King jest kobietą. Z drugiej strony stwierdzenie<i> jest najlepszą gitarzystką</i>, można by interpretować jako wyróżnienie jej spośród innych kobiet, a zdecydowanie chodzi tu raczej o wyróżnienie jej spośród ludzi. <br />
<br />
Nie znam się na gitarzystach, nie mam ulubionego i nigdy nie zagłębiałam się w jakiekolwiek rankingi, statystyki, opisy technik, czy biografie gwiazd takich jak Slash, Jimmy Page czy Santana. Muzykę oceniam zawsze poprzez emocje, które mi daje, dlatego toczenie sporów o to kto jest najlepszym gitarzystą, kto stworzył utwór wszech czasów, wreszcie, która teoria piękna jest najbardziej trafna uważam za bezcelowe w takim stopniu jak intelektualne rozprawianie na temat Boga. O Kaki wspominam zatem z następujących względów:</div>
<div style="text-align: justify;">
1) Jej technika gry wydaje mi się nietypowa i oryginalna, nawet jeśli pojawiała się u innych artystów, to ja zauważyłam ją u niej i z pewnością zrobiła na mnie wrażenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<object height="374" width="526">
<param name="movie" value="http://video.ted.com/assets/player/swf/EmbedPlayer.swf">
</param>
<param name="allowFullScreen" value="true" />
<param name="allowScriptAccess" value="always"/>
<param name="wmode" value="transparent">
</param>
<param name="bgColor" value="#ffffff">
</param>
<param name="flashvars" value="vu=http://video.ted.com/talk/stream/2008/Blank/KakiKing_2008-320k.mp4&su=http://images.ted.com/images/ted/tedindex/embed-posters/KakiKing-2008.embed_thumbnail.jpg&vw=512&vh=288&ap=0&ti=557&lang=&introDuration=15330&adDuration=4000&postAdDuration=830&adKeys=talk=kaki_king_rocks_out_to_pink_noise;year=2008;theme=the_creative_spark;theme=live_music;theme=spectacular_performance;theme=women_reshaping_the_world;event=TED2008;tag=guitar;tag=innovation;tag=music;tag=performance;tag=singer;&preAdTag=tconf.ted/embed;tile=1;sz=512x288;" />
<embed src="http://video.ted.com/assets/player/swf/EmbedPlayer.swf" pluginspace="http://www.macromedia.com/go/getflashplayer" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" bgColor="#ffffff" width="526" height="374" allowFullScreen="true" allowScriptAccess="always" flashvars="vu=http://video.ted.com/talk/stream/2008/Blank/KakiKing_2008-320k.mp4&su=http://images.ted.com/images/ted/tedindex/embed-posters/KakiKing-2008.embed_thumbnail.jpg&vw=512&vh=288&ap=0&ti=557&lang=&introDuration=15330&adDuration=4000&postAdDuration=830&adKeys=talk=kaki_king_rocks_out_to_pink_noise;year=2008;theme=the_creative_spark;theme=live_music;theme=spectacular_performance;theme=women_reshaping_the_world;event=TED2008;tag=guitar;tag=innovation;tag=music;tag=performance;tag=singer;&preAdTag=tconf.ted/embed;tile=1;sz=512x288;"></embed>
</object><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
2) Jej utwory są delikatne, słuchając ich można odpoczywać, relaksować się, ale nie nudzić, nie jest to zdecydowanie muzyka tła. (Poniżej utwór, który na razie jest moim ulubionym i cóż za tytuł!)</div>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/SI9ke2Ju7XY" width="420"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
3) Kaki jest piękna, przyjemnie się na nią patrzy, bo jej uroda nie potrzebuje tony kosmetyków, seksownych sukienek, jest przyodziana w talent, dzięki któremu obserwacja jej należy do niezwykłych przyjemności. (Tutaj w coverze, który jest zdecydowanie lepszy od oryginału).</div>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/yw4su3LK6ZU" width="420"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
4) Kaki jest ziomem! :) Tak, nie jest to ładne słowo ten "ziom". Chyba chcę przez nie oddać taki lekki styl bycia, nienachalny, swojski, nieegzaltowany, który sprawia, że człowiek raczej chciałby ją zaprosić na imprezę, niż brać od niej autograf. Kiedy zastanawiam się nad popularnymi u nas wokalistkami (bo Kaki również sobie podśpiewuje), jak plastikowa Doda, udręczona Nosowska, czy nie mogąca się odnaleźć Steczkowska, to zdecydowanie oddycham z ulgą, gdy trafiam na taką Kaki, która jest po prostu człowiekiem. (Czasem jej nie wyjdzie, ale nawet <a href="http://www.youtube.com/watch?v=gLgYbxNoAA0&feature=relmfu" target="_blank">bez struny</a> potrafi sobie genialnie poradzić).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/yDv_3nsboa4" width="560"></iframe>Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1918918740015389323.post-87097349133058279402012-05-12T13:43:00.000-07:002012-05-12T13:45:23.732-07:00LYKKE LI - POSSIBILITY<div style="text-align: justify;">
Jakkolwiek źle będzie się mówić o romantycznych filmach dla nastolatków powielających mit Romea i Julii, dość częstym ich atutem jest ścieżka dźwiękowa. Seria <i>Twilight</i>, znana u nas jako: Saga Zmierzch, jest z pewnością bogata w ciekawych artystów, jednym z nich jest Lykke Li. Owszem, powiela ona modną od kilku lat manierę śpiewania, (która już sama nie wiem czy zaczęła się od Dido, czy gdzieś przy Bjork), ale jest na tyle interesująca, że nie ma to większego znaczenia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W <i>Twilight </i>wystąpił bardzo piękny i melancholijny utwór: <a href="http://www.youtube.com/watch?v=-SSApYvnTUQ" target="_blank"><i>Possibility</i> </a>warto wysłuchać, a także warto zobaczyć wokalistkę: </div>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/RvMeOllo_Vo" width="560"></iframe>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Utwór zachwycił mnie z powodu minimalistycznej muzyki, do tego kilka prostych zbitek wyrazowych i nic więcej nie trzeba, by oddać klimat smutnej nastolatki. Nie uważam jednak, by tylko dla nastoletnich odbiorców była zarezerwowana twórczość Lykke Li. Owszem można ją nazwać "emową", ale jest bardzo przyjemna do słuchania, dla nieco starszego pokolenia również :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z ciekawości można zajrzeć do innych utworów: <a href="http://www.youtube.com/watch?v=0LETadzDGOs&feature=related" target="_blank">Until We Bleed</a> - wydanie klubowe, choć dalej utrzymane w klimacie smutno-nastolatkowym; <a href="http://www.youtube.com/watch?v=modXbqbsAvs&feature=related" target="_blank">Dance, Dance, Dance</a> - nieco dziecięcej beztroski, czy chociażby akustyczne <a href="http://www.youtube.com/watch?v=OJHdT1j6hH8" target="_blank">I'm Good, I'm Gone</a> są z pewnością warte polecenia.</div>Ulahttp://www.blogger.com/profile/04479015217839639635noreply@blogger.com2